Relacja z trudnego porodu synka

Synka urodziłam w 41 tygodniu ciąży, 17 czerwca o godz. 10:05. Moje dziecko ważyło 3400g, a cały poród trwał 9 godzin (w tym 3 godz. spędzone w szpitalu). Skurcze zaczęły się około godziny 1:00 w nocy, jednak próbowałam nie zwracać na nie uwagi i starałam się spać dalej. Około godziny 5:30 odpłynęły mi wody, a o 7:00 byłam z mężem w szpitalu, na izbie przyjęć.

Przyjęto nas na porodówkę i od razu podłączono mnie do KTG. Męczyło mnie ciągłe unieruchomienie z powodu podłączonego KTG. Gdy poprosiłam lekarza o znieczulenie zignorował moją prośbę. Położna próbowała zwrócić uwagę lekarzowi i poinformowała go o spadku tętna dziecka, jednak zostało to całkowicie zbagatelizowane przez ordynatora. Położna na szczęście była bardzo wyrozumiała i wiedziała, że ciągłe leżenie mi nie pomaga. Przyniosła mi piłkę i mimo podłączonego KTG mogłam się ruszać i skakać na niej przy łóżku. Czułam jednak, że coś jest nie tak, bo traciłam dużo krwi, mimo, że jeszcze nie parłam. Około godz. 9:30 miałam pełne rozwarcie, ale synek nie zszedł jeszcze w kanał rodny. Byłam już zmęczona, parłam w pozycji półleżącej. Nadal było bardzo dużo krwi. Przyszła następna lekarka, którą zawołała nasza wspaniała położna. Jednak ona sama nie mogła podjąć żadnej decyzji, więc poprosiła o konsultację ordynatora. Ordynator bagatelizujący wcześniej sytuację i wszystkie obawy położnej, dzięki ponownej namowie tej dobrej kobiety i towarzyszącej jej młodej lekarki, zmuszony zadecydował o cesarskim cięciu.

Już wtedy wiedziałam, że gdyby nie wyjątkowa położna nasz synek by nie żył. Mimo, że byłam w szpitalu i odkleiło się łożysko, żaden lekarz tego nie zauważył. Powiedział, że jak nic się nie zmieni z tętnem syna to będę miała cesarkę. Nie decydował się na nią od razu, bo sala operacyjna była zajęta jeszcze około 20 minut. O 10:00 wykonano mi cesarskie cięcie. Były jeszcze problemy ze znieczuleniem, ponieważ anestezjolog nie mógł się wkłuć i zmieniał igłę aż cztery razy. A gdy mnie już znieczulił, poczułam na brzuchu skalpel i towarzyszący temu ból. Dostałam jeszcze jedną dawkę znieczulenia i zasnęłam. Obudziłam się, gdy zakładano na ranę opatrunek.

Mój synek urodził się w ciężkiej zamartwicy i dostał tylko 2 punkty. A to wszystko z winy lekarza, który zwlekał z wykonaniem operacji. Nie byłam wtedy do końca świadoma słów lekarzy, którzy informowali mnie, co się stało, gdyż straciłam bardzo dużo krwi. Miałam transfuzję i byłam podłączona pod tlen. Mój mąż i nasza położna czuwali przy mnie i moim maleństwu. Gdyby nie jej nieustępliwość rodziłabym do końca naturalnie z takim skutkiem, że moje dziecko urodziłoby się martwe.

Patrząc na te wydarzenia z perspektywy czasu wiem, że gdyby lekarz zdecydował o szybszym zakończeniu porodu cesarką, zaoszczędziłby i mnie, i mojemu synkowi sporo cierpień i nie byłby traktowany jak chory dzieciaczek, tylko normalnie mógłby funkcjonować. Bez ciągłych kontroli w poradniach specjalistycznych. Zawiodłam się na służbie zdrowia, na lekarzach, którzy w pracy nie mają czasu na sumienne wykonywanie obowiązków, na zacofane podeście do porodu i rodzącej, którą się unieruchamia, każe rodzić w pozycji półleżącej i odmawia wszelkiej informacji oraz pomocy.

Mimo, że narodziny syna powinny być dla mnie najszczęśliwszym dniem w życiu, tak niestety nie było, ponieważ zawsze będę pamiętać, o tym, że niewiele nam obojgu brakowało do śmierci. Większość mam mówi, że o bólu towarzyszącym porodowi bardzo szybko się zapomina. Jednak tak naprawdę trudno o nim zapomnieć zwłaszcza, gdy się pomyśli, że narodziny mogły stać się rodzinną tragedią, choć mimo wszystko w naszym wypadku stały się szczęściem.

Autorka: Paulina Zapadka

Komentarze Facebook

Aby dodać treść zaloguj się lub wyślij na adres redakcji)

Chcesz poinformować o konkursie, akcji lub ciekawym wydarzeniu, które organizujesz? Wyślij link do konkursu wraz z opisem na adres redakcji redakcja(@)blogimam.pl :)

Patronat BlogiMam

Wpisy z blogów Mam