Czy okres Bożego Narodzenia to czas cudu? Zawsze zadawałam sobie to pytanie. Jak byłam dzieckiem czekałam, że coś się wydarzy, ale nigdy nic szczególnego mnie nie spotkało… chyba cudem dla mnie nie były narodziny Jezusa, a prezenty pod choinką od Mikołaja. A gdy już dowiedziałam się, że go nie ma to już nic nie stanowiło owego cudu.
Tak było jak byłam małą dziewczynką. Dziś jestem niespełna trzydziestoletnią matką dwójki dzieci. I pewnie jak każda z mam jestem zmęczona, nie do końca zadbana, gdzieś tam poplamiona i można wymieniać jeszcze długo…
Ale moja opowieść wigilijna nie zaczyna się od tego momentu gdy zostałam matką, gdy spędziłam pierwsze święta z dziećmi, mężem… Nie, nie , jej początek ma miejsce na innym etapie mojego życia… ale na pewno jest związana z dziećmi.
W latach licealnych obudził się we mnie duch wolontariusza, ale nie z dobroci serca, tylko z chęci lepszych ocen w szkole i możliwości zwolnienia z lekcji. Pewnie pomyślicie : „Bezczelna!”, ale to prawda. Wykorzystałam swoje działania nie dla innych, tylko dla siebie. I tak było do momentu , gdy zostałam poproszona wraz z koleżanką o dostarczanie paczek dla dzieci. Robiłam to rutynowo, bez wrażliwości, współczucia. Jednakże dzień przed Wigilią musiałam sama odwiedzić rodzinę bardzo biedną, pełną zakłóceń z prawem. Pamiętam, że bałam się iść…
Kiedy znalazłam się przed ich drzwiami nie było odwrotu… zadzwoniłam, drzwi otworzył pięcioletni Kubuś. Był zapłakany. Gdy weszłam do środka zobaczyłam matkę, która tłumaczyła swoim dzieciom, że tego roku nie będzie choinki, nie będzie kolacji, bo nie ma pieniędzy. A czym więcej mówiła, tym bardziej dzieci szlochały. Nawet najbardziej zimne i obojętne serce drgnęłoby widząc taką sytuację. Szybko zaczęłam rozpakowywać paczki i pokazywać, że na kolację coś się znajdzie. Prezentów dla dzieci nie wyjęłam. Kiedy dzieci uspokoiły się, postanowiłam pomóc matce rozwiązać ten problem. Podzwoniłam do znajomych, udało się zorganizować drzewko i bombki. W dzień Wigilii przyjechałam do tej rodziny, ale mimo pięknego drzewka, prawie przygotowanej kolacji na ich twarzach widniał ciągle smutek. Pomyślałam: „ O co chodzi, przecież mają , co chcieli! Co ja jeszcze mogę zrobić?”. Delikatnie spytałam się pani Malwinki, tak miała na imię mama tych dzieci, co jeszcze mogę zrobić? Odpowiedziała: „ Drogie dziecko już i tak wiele dla nas zrobiłaś… Będziemy o tym pamiętać długo. Dziękuję.” Nie wiedziałam wtedy jeszcze, o co naprawdę chodzi, co tej rodzinie było potrzebne. Wydawało mi się, że mają wszystko… Jak bardzo się wtedy myliłam…
Zapomniałam o tej historii. Dopiero powróciła do mnie, gdy zasiadłam do stołu wigilijnego razem z rodzicami i moim synem. Poczułam ogromną pustkę. Tego dnia mój mąż nie był z nami. Pracował ( jest strażakiem). Od razu powróciło do mnie wspomnienie smutnej rodziny. Już dziś wiem, czego, a raczej kogo im brakowało- ojca dla dzieci, męża dla żony. Tata Kubusia i jego rodzeństwa był osadzony w więzieniu za jakieś drobne kradzieże. Myślę dziś, że mógł kraść dla dzieci i żony ( choć nie uważam, że to dobre rozwiązanie, myślę, że to żadne rozwiązanie…).
Tego wigilijnego wieczoru zrozumiałam, czym jest cud świąteczny. To nie żadne czary, żadna magia, żadne fajerwerki. Ten cud to rodzina, wszyscy razem, wszyscy w zgodzie. Dlatego właśnie mówi się, że Boże Narodzenie to okres cudów. Tak to czas dla rodziny, dla dzieci. To nie żaden Mikołaj ( chociaż bardzo przyjemny element świat), nie żaden syto zastawiony stół ani bogato ubrana choinka… tym cudem jest bliskość i rodzinne ognisko.
Dziś korzystam ze świąt na „maxa” rodzinnie. Staram się angażować w przygotowania wszystkich członków rodziny, nawet najmniejszą Nineczkę. Starszy synek Borys pomaga mi w ubieraniu choinki, mąż tez nie próżnuje, po to tylko, by w ciepłej, rodzinnej atmosferze spędzić święta.
Kultywujemy tradycje bożonarodzeniowe, śpiewamy kolędy, słuchamy ich, opowiadamy naszym dzieciom o narodzinach Jezusa. Pewnie, gdy moje dzieci będą trochę starsze tak jak ja zaczną poszukiwać odpowiedzi na pytanie: Co to jest wigilijny, świateczny cud? Mam nadzieje, że odpowiedź którą znajdą będzie taka jak ich mamy.
Moja wigilijna opowieść nie zaczęła się od mojego domu, moich dzieci , mojej rodziny. Jej początek dały jej nieznane mi osoby. Zawsze w moim domu na Wigilii byli moi najbliżsi i wydawało mi się to takie normalne. Nigdy nie czułam się sama. Nawet , jak zdarzało się że pod drzewkiem był „kiepski Mikołaj”, nie przeszkadzało mi. Dla mnie było miło i dobrze. Czyli tak , jak zawsze. Zrozumiałam cud świąt szybko, wiem, że tym cudem jest rodzina. Nie warto szukać dalej , bo to co cudowne jest obok mnie…
Emilia Kałuska
Ta historia bierze udział w konkursie z Limango: "Moja wigilijna opowieść". Poznaj szczegóły konkursu (klinknij tutaj) i przyślij do nas swoją magiczną opowieść! Konkurs z Limango: 9.12 - 22.12.2013, ogłoszenie wyników 23.12.2013
Chcesz poinformować o konkursie, akcji lub ciekawym wydarzeniu, które organizujesz? Wyślij link do konkursu wraz z opisem na adres redakcji redakcja(@)blogimam.pl :)
Jak przygotować siebie i dziecko do żłobka?
MarysiaB, 04.10.2024
Jak kręcić hula hop żeby nie spadło?
MarysiaB, 04.10.2024
Co jeść żeby dziecko nie miało kolki?
MarysiaB, 03.10.2024
Jak kręcić hula hop z wypustkami?
MarysiaB, 03.10.2024
Co ugotować dziecku po 6 miesiącu?
MarysiaB, 03.10.2024
Jak nauczyć się jeździć na deskorolce elektrycznej?
MarysiaB, 02.10.2024
MarysiaB, 02.10.2024
Jaką broń do samoobrony bez pozwolenia?
MarysiaB, 02.10.2024
MarysiaB, 01.10.2024
Czy na hulajnodze elektrycznej trzeba jeździć w kasku?
MarysiaB, 01.10.2024
igomama, 28.09.2024