Mój pierwszy poród

Do porodu byłam przygotowana już od dłuższego czasu...Każda wizyta u ginekologa kończyła się wiadomością: ,,W tym tygodniu Pani rodzi... Dziecko jest naprawdę bardzo nisko".

Minęły 2 tygodnie oczekiwania, a ja czułam się jak bomba zegarowa, która w każdym momencie może wybuchnąć. To był mój pierwszy poród więc wszystko było dla mnie nowością. Bałam się nieznanego. Począwszy od tego czy będzie bolało, a jeśli tak to jak bardzo? Czy zdążę do szpitala oddalonego o 30 km od mojej miejscowości? W którym momencie wody mi odejdą....W głowie miałam setki pytań bez odpowiedzi!!!

Aż nadeszła sobota... 7 marca. Już w nocy poczułam, że coś jest nie tak... Poczułam lekkie kłucie, ale niezbyt dręczące. Przez głowę przeszła mi myśl: „MOŻE TO JUŻ???”... W końcu urodzić miałam już tydzień temu. Termin minął przecież 27 lutego... Próbowałam zasnąć ale nie mogłam. I tak dotrwałam do ok. 9 godziny. Wtedy już czułam, że chyba skurcze mnie łapią - były co 15 minut... za jakiś czas co 12 minut... Mijała godzina 12, 13... a skurcze coraz częstsze. Chodziłam po całym domu, mój mąż spoglądał na mnie z lekkim przerażeniem w oczach widząc mnie zwijającą się z bólu...

Podtrzymywał mnie ciągle na duchu i ok. godziny 14 postanowiliśmy wyruszyć do szpitala. Przyjęli mnie bardzo miło. Zostałam zaprowadzona do pokoju 2- osobowego... Zrobili mi badania i kazali się położyć uznając, że: "To jeszcze potrwa". Mojemu maluchowi spieszyło się jednak na świat. Prysznic nie pomagał, spacery też... Więc ok. 16 trafiłam już na salę porodową, na której ostatecznie zostałam gdyż rozwarcie było wystarczające. Podłączyli mi kroplówkę. Mojego męża przy mnie nie było, ponieważ nie chciałam. Wiedziałam, że jest ze mną myślami gdy ja skupiałam się na prawidłowym wykonywaniu poleceń położnych by jak najszybciej zobaczyć moje szczęście przy sobie. Położne bardzo mi pomagały. Pamiętam że bardzo krzyczałam. Myślę, że mi to wtedy pomagało. Parłam ok. 25 minut i… JEST NA ŚWIECIE MOJE NAJWIĘKSZE SZCZĘŚCIE!!!

Położyli mi synka na brzuchu. Byłam bardzo wzruszona, ale nie płakałam. Pytałam, czy synek jest zdrowy, czy wszystko jest ok... Na szczęście było;) A ja czułam taką ulgę... W niepamięć poszedł cały ból i stres... Została sama radość i płaski brzuch ;)

Synuś dostał 9 pkt... Wodziłam za nim wzrokiem, patrzyłam jak czyszczą mu nosek, jak ważą i mierzą... Miał 58cm i ważył ponad 4 kg - 4kg szczęścia ;))) Potem dostałam jakiś zastrzyk, po którym zakręciło mi się w głowie. Lekarz mnie zszył, bo lekko popękałam. W tym czasie mojego maluszka położne zabrały do innego pomieszczenia. Ale już za chwilę leżał przy mnie całe 2 godziny, podczas których karmiłam go... Nawet nie wiedziałam czy w moich piersiach będzie mleko, ale było ;) Potem o własnych siłach przeszłam do pokoju i mogłam cieszyć się maluszkiem do woli. Pielęgniarki przebierały malca, kąpały, kremowały. Zawsze przynosili mi go czystego i pachnącego. Miałam czas na wypoczynek...

Z personelu byłam bardzo zadowolona i z całą przyjemnością mogę stwierdzić, że poród wspominam bardzo miło. Po 3 dniach wyszliśmy do domku, gdyż malec miał lekką żółtaczkę... Potem zaczęło się dla nas codzienne rodzicielstwo. Juz do końca życia będziemy mamą i tatą ;))

Podsumowując, kiedy już nasze dzieciątko jest z nami nie zwracamy uwagi na to co było. Najważniejsze dla nas jest szczęście urodzonej istotki. Sam poród każda z nas jest w stanie znieść, gdyż tak nas Bóg stworzył. Wszelkie obawy, stres i strach są jak najbardziej normalne. Pamiętajcie, że swój poród będziecie wspominały w dzień każdych urodzin swojego maluszka ;)))

Autorka: Monika Skoczylas

Komentarze Facebook

Aby dodać treść zaloguj się lub wyślij na adres redakcji)

Chcesz poinformować o konkursie, akcji lub ciekawym wydarzeniu, które organizujesz? Wyślij link do konkursu wraz z opisem na adres redakcji redakcja(@)blogimam.pl :)

Patronat BlogiMam

Wpisy z blogów Mam