Historia porodu- najważniejszego wydarzenia w moim życiu

To był upalny, czerwcowy dzień. Do szpitala na wizytę kontrolną umówiona byłam na 9 rano. Termin porodu minął, a ja puchłam na całym ciele. Był to naturalny efekt końcówki ciąży oraz skutek upałów. Do szpitala wybrałam się z mamą. Ponad dwie godziny szukałyśmy miejsca do zaparkowania, a kolejne dwie czekałam na swoją kolej do badania. Po badaniu dowiedziałam się, że porodu "ani widać ani słychać" i niestety najprawdopodobniej będzie trzeba go wywoływać za kilka dni ze względów bezpieczeństwa. Po kilkugodzinnej wizycie w szpitalu zrezygnowane, złe i spocone wróciłyśmy z mamą do samochodu. A tu niespodzianka!

Mandat do zapłaty za złe parkowanie. Od razu pojechałyśmy wyjaśnić, dlaczego stanęłyśmy w niedozwolonym miejscu (mój wygląd był najbardziej wiarygodnym i prawdziwym powodem). Pot lał nam się po całym ciele. Do domu wróciłyśmy po południu, w złym humorze, bez dobrych wieści. Powiem szczerze, że mimo, iż marzyłam o porodzie, ponieważ ostatnie tygodnie były nie do zniesienia pod względem duszności, ciężaru i samopoczucia, to z drugiej strony panicznie bałam się nadejścia tej chwili. Nawet kurs w szkole rodzenia nie zmniejszył mojego panicznego strachu przed porodem i szpitalem. Byłam jedyną osobą, która po zakończeniu kursu powiedziała, że w żadnym wypadku lęk się nie zmniejszył.

Tego samego dnia, wieczorem, jak co dzień od kilku tygodni umyłam i ułożyłam sobie włosy (aby w razie czego "ładnie" wyglądać podczas porodu). Następnie z trudem położyłam się do łóżka. Ostatnie dwa tygodnie mieszkałam z mężem u mojej mamy, ponieważ szpital, w którym chciałam rodzić znajduje się w miejscowości, w której mieszka mama. Około 23 wieczorem poczułam lekki ból w podbrzuszu. Zbagatelizowałam go, ponieważ pod koniec ciąży różne bóle na całym ciele dają się we znaki. Po kilku minutach znowu poczułam ból, a kolejny nastąpił już po dwóch minutach. Zdziwiona poszłam do łazienki. Patrzę, a tu krew! Z minuty na minutę ból był coraz silniejszy, a krwawienie coraz mocniejsze. Obudziłam męża i mamę informując, że chyba rodzę!

Wzięłam prysznic, umalowałam oczy, ułożyłam włosy :D. Wracam do pokoju, a tu patrzę- mama i mąż śpią w najlepsze. Zdenerwowana krzyknęłam, że chyba powariowali skoro rodzę, a oni dalej śpią. Mąż stwierdził, że musi jeszcze wziąć prysznic (!!), a mama powiedziała spokojnie: „Dziecko, ale co miałam zrobić, skoro brałaś prysznic? Położyłam się i zasnęłam!”. Po kilkunastu minutach w końcu wyszłam z mężem do samochodu. W połowie drogi okazało się, że ten zapomniał wpłacić pieniądze na uczestnictwo w porodzie! A mnie brzuch bolał coraz bardziej i coraz częściej....W drodze do szpitala myślałam o tym, co zaraz nastąpi i jakoś nie mogłam w to uwierzyć. Z jednej strony strach, z drugiej jednak niesamowita ekscytacja.

Po zbadaniu mnie w izbie przyjęć okazało się, że mam rozwarcie 4 cm. Zaprowadzono nas do windy, a ponieważ panicznie boję się jeździć windą poprosiłam pielęgniarkę, by wskazała mi schody. Pewna siebie, ale kuśtykająca z powodu coraz większego bólu stwierdziłam, że poradzę sobie sama na schodach. Jednak pielęgniarka powiedziała jak się okazało oszukując mnie przy tym, że na salę porodową nie ma dojścia schodami! Powiedziała to, abym nie stwarzała niepotrzebnego zamieszania :). Na piętrze porodowym oczywiście położne przeprowadziły ze mną wywiad odnośnie moich danych i danych męża. Na pytanie o wieku ojca dziecka, odpowiedziałam: „Chwileczkę, muszę do niego zadzwonić, bo nie pamiętam" :D.

Nadszedł moment, kiedy to wprowadzili nas na salę porodową numer 5 :). Przyjemna, gustownie urządzona salka wyglądała bardzo przytulnie. Mąż miał zadanie zabrać ze sobą (na salę porodową!!!) walizkę z kosmetykami do moich włosów oraz stos kolorowej prasy :). Po pierwszej godzinie pobytu na porodówce stwierdziłam: „Kochanie, jeśli mój poród ma tak wyglądać, to mogę rodzić :)". Ból był, ale bez przesady, nie było aż tak źle. Po kilku godzinach byłam już innego zdania…Błagałam o leki przeciwbólowe, ale położne twierdziły, że skurcze nie są jeszcze takie mocne i dadzą mi te środki za 15 minut.

Podczas porodu, który trwał 12 godzin, co jakiś czas wchodzili lekarze i położne badając stan rozwarcia. Nie wiem skąd miałam na tyle siły i świadomości, by podczas tych badań mówić do męża: „Wyjdź natychmiast, nie patrz tam". Koniec końców po 12 godzinach porodu, kiedy rozwarcie osiągnęło już 10 cm, a główka dziecka była źle ułożona, komisja lekarska oznajmiła mi, że najbezpieczniejszą metodą porodu będzie w tej chwili cesarskie cięcie. Nie mam pojęcia jak tego dokonałam, ale zadzwoniłam w bólach do mojego lekarza z pytaniem, co o tym sądzi? Przyznał rację, że w tej sytuacji będzie to dobre rozwiązanie. No i zgodziłam się. Podczas cesarskiego cięcia czułam się jak na plaży w słonecznym Egipcie :). Takie miałam skojarzenie. Nic mnie już nie bolało, było mi błogo. Tuż przed wejściem na salę zabiegową krzyknęłam do męża: „ Nie zapomnij wziąć moich gazet, telefonu i walizki!!:)”. Jakby to teraz było najważniejsze:)

Urodziłam zdrową córeczkę. 10 godzin po porodzie, przy pomocy pielęgniarki wstałam z łóżka, a 15 godzin po porodzie doczłapałam się do łazienki, i co? Umyłam włosy szamponem i dwiema odżywkami!! Udowodniłam coś wszystkim koleżankom, które odradzały mi zabieranie do szpitala szamponu, suszarki, odżywek, z uwagi na to, iż będę zbyt słaba na jakiekolwiek mycie włosów. A jednak... udało mi się szybko dojść do siebie i już po tygodniu od porodu nic mnie nie bolało! Nie muszę chyba dodawać, że mój makijaż oraz ułożona fryzura przed porodem, były w opłakanym stanie :). Pamiętam moją pierwszą myśl po 10 godzinach, od jakby nie było dość trudnego i długiego porodu. Pomyślałam, że tak naprawdę nie było aż tak źle jak to sobie wyobrażałam.

Poród jest bolesny, to fakt, ale naprawdę da się przeżyć. Myślę, że tak naprawdę moje wcześniejsze czarne myśli odnośnie bólu i całego pobytu w szpitalu pomogły mi znieść całą tę przygodę. Wiedziałam, że będzie koszmarnie, a tu okazało się, że nie taki diabeł straszny! :)

Autorka: Katarzyna Andrzejewska

Komentarze Facebook

Aby dodać treść zaloguj się lub wyślij na adres redakcji)

Chcesz poinformować o konkursie, akcji lub ciekawym wydarzeniu, które organizujesz? Wyślij link do konkursu wraz z opisem na adres redakcji redakcja(@)blogimam.pl :)

Patronat BlogiMam