Historia porodu w Wigilię

9 miesięcy noszenia Iguni pod sercem minęło bardzo szybko. Czekaliśmy na nią niecierpliwie już od początku grudnia, ale córeczka wybrała sobie inny termin narodzin- naprawdę wyjątkowy... Nic nie zapowiadało, że poród zacznie się właśnie tej nocy. Wieczorem robiliśmy z mężem zakupy, piekłam ciasto, planowaliśmy jutrzejszy dzień. Aż tu nagle…

Mój ogromny brzuch bardzo utrudniał przekręcanie się w nocy, więc zawzięcie walcząc, aby jakoś przytulić się do męża, poczułam coś mokrego na bieliźnie... Zastygłam w bezruchu, ale za chwilę stało się TO ponownie. Wiedziałam, że zaczęły mi odchodzić wody, była 2:40. Starałam się delikatnie obudzić męża i uświadomić, co właśnie zaczęło się dziać. Szepnęłam mu do ucha: ''Kochanie, wody...''. On, zupełnie spokojnie, zaspanym głosem, nie zrozumiawszy mnie, odparł: „Wodę masz jak zawsze koło łóżeczka''...Po chwili jednak dotarło do niego, że nie miałam na myśli doskwierającego pragnienia, a śpieszące na świat nasze maleństwo. Zerwał się na równe nogi, zaczął rozsyłać sms-y do znajomych i rodziny z informacją, że jedziemy do szpitala i tam też się znaleźliśmy przed 5.00 rano.

Położono mnie na sali do porodów rodzinnych, podłączono KTG i...kazano czekać. Wody powoli się sączyły, ale skurczów nie było. Jakiś czas później przyszła do mnie położna, która podała mi kroplówkę. Rzekomo po niej miały nastąpić skurcze. Wooow! Nawet nie spodziewałam się, że nadejdą tak szybko, po kilku minutach już zaczęłam mocno odczuwać, że córeczka niebawem przyjdzie na świat! Leżałam na łóżku, mąż trzymał mnie za rękę i zastanawiałam się, kiedy wreszcie odetchnę z ulgą…Nie miałam pojęcia, że najtrudniejsze chwile dopiero przede mną. Przysiady robione przy specjalnych drabinkach (oczywiście z pomocą męża), początkowo były pomocne w uśmierzaniu bólu i, według położnej, znacznie przyspieszały rozwieranie się szyjki macicy. Robiłam je na każdym skurczu, ale kiedy stały się tak silne, że nie mogłam ustać na nogach, wróciłam na łóżko. Wtedy właśnie poczułam nieodpartą chęć słuchania muzyki.

Kochana położna, na moją prośbę, wniosła na salę porodową radio. Tak, tak, rodziłam z muzyką, kolędami w tle;-) Rozwarcie bardzo szybko się powiększało, przy 7-miu centymetrach miałam prawdziwy kryzys. Ból zaczynał być tak silny, że nie mogłam się skupić na prawidłowym oddychaniu...Pamiętam, że wtedy jęczałam, że nie dam rady, że nie mam już siły, że odpuszczam.. I tutaj na medal spisał się mój mąż. Podtrzymywał na duchu, zapewniał, że sobie poradzę, że jestem silna, głaskał mnie i trzymał mocno za rękę. Dzięki niemu uwierzyłam! Nagle zobaczyłam kilku lekarzy stojących przed moim łóżkiem, położną ubraną w jakiś inny, niż dotychczas, strój i maleńkie łóżeczko dla noworodka.

Byłam zdziwiona, krzyknęłam: ''Już???'', na co położna odparła, że...widać główkę! Pierwsze parcie niewiele dało, było jakby ''na próbę'', sama nie wiedziałam, jak bardzo muszę się postarać, żeby Iga przyszła na świat. Drugie było o wiele silniejsze, ale jeszcze trochę brakowało. Skurcze były tak mocne, że ciężko było złapać oddech, ale zebrałam w sobie ostatki sił i postanowiłam, z tym właśnie trzecim parciem, urodzić moją córeczkę.

I tak, w Wigilię Bożego Narodzenia, z ogromną pomocą mojego wspaniałego męża, po 5,5 godz. wysiłku, o 11:30 urodziła się nasza gwiazdka z nieba! ''58cm? Aż tyle??''- byłam zdziwiona wzrostem córci, biorąc pod uwagę, że ja jestem drobinką... No tak, ma to po tatusiu, on ze swoimi niespełna dwoma metrami wzrostu, wszystko wyjaśnia. Po chwili, zmęczona, ale bardzo wzruszona, tuliłam swoje niespełna 3, 5-kilogramowe szczęście w ramionach, myśląc, że nigdy nie dostałam piękniejszego prezentu gwiazdkowego. Igunia była 2 razy owinięta pępowiną wokół szyi, przez co była trochę sina, ale dostała 10 pkt. Śliczna, okrąglutka, MOJA...

To niesamowite, mogła urodzić się przecież każdego innego dnia, termin wyliczono mi dopiero na 3 stycznia. A ona zapragnęła zobaczyć się z nami właśnie w Wigilię. Cud... Po porodzie miałam pewność, że bardzo ważną rolę w przyjściu na świat córeczki odegrał mój mąż. Wsparcie psychiczne najbliższej osoby w tak trudnych dla kobiety chwilach, jest czymś cudownym i nie do opisania.

Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na poród rodzinny. Mimo, że nacierpiałam się przy porodzie, a tuż po nim także nie byłam w najlepszej kondycji (dość duże nacięcie krocza i krwiak), to ten dzień wspominam wspaniale. Był magiczny, pełen ciepła najbliższych, a także zupełnie obcych (personel szpitala).Traktowano mnie naprawdę wspaniale, PO LUDZKU. Nie bez znaczenia zapewne był fakt, iż byłam jedyną wówczas rodzącą (do tego pierworódką), mającą zaledwie 20 lat.

Autorka: Anna Kwiatkowska

Komentarze Facebook

Aby dodać treść zaloguj się lub wyślij na adres redakcji)

Chcesz poinformować o konkursie, akcji lub ciekawym wydarzeniu, które organizujesz? Wyślij link do konkursu wraz z opisem na adres redakcji redakcja(@)blogimam.pl :)

Patronat BlogiMam