Lipiec minął pod znakiem urlopu. Byłyśmy z Zuzą między innymi pod namiotem. Było dziko, cicho i cudnie, a to dlatego, że na granicy z Wigierskim Parkiem Narodowym, w miejscu, które znają tylko nieliczni :) . Przygotowując się do wyjazdu pomyślałam, że fajnie by było zabrać ze sobą gotowe ciasto. Kupiłam akurat kilogram ciemnych śliwek ( gatunku nie znam) i w ferworze przygotowań upiekłam śliwkowe cudo.
Byłyśmy tam tylko 6 dni, ponieważ kończył mi się urlop. Wróciłyśmy nad Wigry w najbliższy weekend i znowu upiekłam to ciasto. Już zawsze ciasto ze śliwkami bedzie mi przypominało mój i Zuzy pierwszy w życiu biwak. Stąd nazwa biwakowe ciasto - zostanie już na zawsze :)