Jeszcze nie tak dawno Sylwester oznaczał bieganinę od rana, kilkugodzinne strojenie, brokat we włosach i imprezę do świtu...ZAWSZE.Dzisiaj wyspaliśmy się do syta.Leniwie w piżamach snuliśmy się do dwunastej.Bitki wołowe na obiad udusiły się w zasadzie same.Zdążyliśmy też po upatrzony wcześniej w centrum handlowym sweter.Przecenili jeszcze o trzy dychy;-)Odkurzyłam mieszkanie i umyłam sedes, żeby nie było...Że nie odświętnie.W końcu nabrałam mocy by umyć głowę...Gdybym nie umyła - też by się nic nie stało.Jest osiemnasta, a ja nawijając kosmyk włosów na palec mogę nie robić nic.Albo.W końcu mogę zrobić to, na co mam ochotę...Jak mi się zachce, to zrobię sałatkę.I pomaluję usta czerwoną szminką.Potem spojrzę w dziecięce, zachwycone oczka, w których będą odbijały się fajerwerki.A teraz patrzę na mój odstający brzuch i jestem taaaaka szczęśliwa...SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU KOCHANI!