Frycek strasznie dokazywał.Późne popołudnie.Śpiący był, bo rytm dnia całkowicie się rozbił przez wczorajszą podróż.Wył.Ubrałam go i ekspresem wpakowałam do wózka.Po pięciu minutach na dworze zasnął.Korzystając z niczym niezmąconej chwili samotności, wstąpiłam do kawiarni przy plaży.Zmówiłam kawę.I sernik.Usiadłam na zewnątrz, żeby się nie zgrzał.Opatuliłam mojego łobuza w wózeczku i odwróciłam od wiatru.Wtopiłam się w wygodną sofkę.Czillll.Na reszcie bezkarnie mogę pogrzebać w sieci...Podjechał samochód.Facet zaparkował.Otworzył drzwi.I w sekundę z mojego błogostanu wyrwał mnie przeraźliwy płacz niemowlęcia Wrzask w zasadzie z piskiem.Taki płacz okrutny, że od razu widzisz trzęsącą się niemowlęcą bródkę.Gapię się więc, choć zwichrowana psychika krzyczy: WIEJ!Bo natychmiast w wyobraźni pokazały się stop klatki z minionego roku. Te setki, tysiące godzin, w których ostatkiem sił, starałam się ukoić niekończący się niemowlęcy płacz .Rano, wieczór, we dnie, w nocy.Instynkt za to szepcze: płacze dziecko. Płacze dziecko. Trzeba ratować. Trzeba utulić...Zwycięża natomiast rozum.Zostaję.I patrzę, brodę schowawszy w kołnierz kurtki.Z samochodu facet wyjmuje fotelik, a w nim niemowlaka. Stawia na ziemi, a niemowlak drze się w niebogłosy i wierzga chudymi girkami odzianymi jedynie w śpiochy.Facet nie zwracając zbytnio uwagi na wrzask, wyjmuje stelaż od wózka. Powoli, bez stresu. Jak to facet.A ja czuję, jak w gardle rośnie mi klucha.Facet natomiast wypuszcza z samochodu trzylatka.