Po raz kolejny usłyszałam od najbliższej rodziny, tym charakterystycznym tonem ha-ha-żartujemy-ha-ha-ale-ha-ha-[przekąs], że moje dziecko jest w y t r e s o w a n e.
Wchodząc na wciąż grząski, choć wydeptany przecież setkami buciorów i bucików grunt macierzyństwa, zdawałam sobie sprawę, że zawsze wszystko będę robić źle. Że zawsze ktoś (wszyscy) będą wiedzieć lepiej. Że przyjdzie mi zamieszkać pod jednym dachem z 3 miliardami Pań Dobra Rada. Westchnęłam i ruszyłam cierpieć za/jak miliony młodych matek. W życiu nie wpadłabym jednak na to, jak źle będzie (choć oczywiście nie otwarcie) odbierany fakt, że moje dziecko jest po prostu grzeczne.