Raz na jakiś czas, przy odrobinie szczęścia udaje mi się przenieść Kamilka do pokoju chłopców, nie budząc przy tym Kubusia. Wtedy idę do pustej sypialni, kładę się na naszym łóżku, wyciągam się w każdym możliwym kierunku i zachłannie czerpię z tej chwili samotności. To najczęściej wtedy odwieszam siłę i wytrwałość na wieszak i tęsknie. Tęsknię za możliwością wieczornego poczytania w łóżku, za randką z mężem, gdyż od prawie ośmiu miesięcy, pomijając jedno nadmorskie wyjście, nigdzie sami nie byliśmy, za wakacyjnym grillem, podczas którego możemy spokojnie posiedzieć, a nie łapczywie, w pośpiechu jeść, bo za Kubusiem trzeba biegać lub lulać i karmić Kamilka, tęsknię za chociaż jednym dniem bez porannego wstawania, za wyjściem do klubu lub chociaż do znajomych, ale bez stresu, że trzeba wracać, bo zostały mi tylko trzy godziny snu, tęsknię za robieniem tego, na co ja mam w danej chwili ochotę, a nie tego co akurat uda mi się w pośpiechu zrobić przy dzieciach. Jak już się w tej tęsknocie rozkręcę, najczęściej słyszę Kubusiowe: "Mamusiu! Mamusiu!" i zrywam się, biegnę, senne ciałko przenoszę do naszej sypialni, przytulam i już nie tęsknię.