Poród?Nie - dziękuję. Postoję.Wczoraj urodziła moja koleżanka.Drugie dziecko.Całą ciążę "chodziłyśmy razem". Wspierałyśmy się po babsku.Była bardzo pozytywnie nastawiona do porodu. Nie bała się.Przedwczoraj wieczorem odeszły jej wody.Byłam pewna, że rano będzie po sprawie.Urodziła po dwudziestu czterech godzinach.Odezwała się dziś rano...Napisała krótko - TO BYŁA MASAKRA. Opowiem ci jak już urodzisz.Wiem, ostatnio u mnie cyklicznie już wpisy z rodzaju "jęcząco stękające".Ale wiecie, że nie owijam w bawełnę i nie udaję. Jak jest źle, to jest źle i tyle.Zaczęliśmy dziewiąty miesiąc, a ja zapętliłam się w strasznie przykrym stanie psychicznym, który nie daje mi żyć. Zadręcza mnie."Jaram się" maksymalnie olbrzymim brzuchem, rozpychającymi ruchami dzidziusia, tym, że zawsze jesteśmy we dwoje, zawsze mam go przy sobie. Wykurowałam się, skurcze macicy ucichły, weszliśmy w bezpieczny okres ciąży, więc teraz nic już nie zagraża dzieciątku. Może w każdej chwili bezpiecznie przyjść na świat. Ufffff. Jaki to daje komfort psychiczny. Poza lekkimi obrzękami i chodem słonia nie mam żadnych dolegliwości ciążowych.Jest mi tak dobrze.A przede mną roztacza się wizja koszmaru.Koszmaru, który przesłania wszystko inne.Bo ja nie mam ochoty na poród!Nie! Nie! Nie!Nie urodzę i już!Wolałabym nago i boso wejść na Kilimanjaro, niż ponownie przejść przez TO, co za pierwszym razem.Nie dam rady. Nie i koniec.