Hel. A dokładnie półwysep helski. Kamping. A dokładnie namiot-komfortowa, "carringtonowa" wręcz szóstka. I nasz pierwszy raz. Nasze pierwsze wakacje pod namiotami. Miejsce było wybrane dość przypadkowo, ponieważ aż wstyd się przyznać, ale nie jestem znawczynią polskiego wybrzeża. Półwysep wydawał się nam najbardziej egzotyczny, a do tego Hel ( w angielskiej wersji) pasował do tego, czego oczekiwaliśmy. I czego wszyscy nam współczuli i trochę ironicznie kpili. A mianowicie deszcz, zimno, robactwo, brak toalet i szarańcza naszych dzieci przeganiająca pozostałych z pola namiotowego. Pole wybrałam sugerując się zdjęciami toalet;-) i ceną. Wszystko więc było wielkim znakiem zapytania z raczej pesymistycznymi przewidywaniami. Pomimo to cieszyliśmy się nawet na ten przepowiadany przez wszystkich deszcz, bo rok ciężki. I oto proszę panstwa, jakie zdziwienie nasze było, gdy trafiliśmy na pole prowadzone przez znaną osobę;-), udało się nam rozbić dwa namioty obok siebie - co wcale nie jest takie łatwe i oczywiste w polskich warunkach- a do tego mieliśmy dość duży " dziedziniec"( jak to określił właściciel pola) , co dawało nam komfortowe warunki do grillowania, spożywania ;-) i ogólnego "namiotowania". Przezornie więcej było zapakowanych kurtek, swetrów, kaloszy, a nawet czapek. A tu DWA TYGODNIE słońca!!!deszcz padał w sumie przez 4 godziny !! Plażing, smażing i prawdziwe namiotowanie zaczynające się od 7 rano i porannej kawy na słońcu w uroczym rześkim chłodzie poranka.