Marzenie.

Mało mam marzeń.Tych materialnych.Serio.Moje marzenia zawsze krążyły bardziej wokół być, niż mieć.Być mamą.Oj o dziecku marzyłam bardzo.Potem o drugim.Żyć jak najdłużej.Uniknąć wojny.Strasznego cierpienia.Zobaczyć Nowy York.Pojechać na koncert Florence.Zostać pisarką i ukrywając się przed światem, pisać w domku na plaży w Malibu.O zdrowiu moich bliskich marzę bardzo mocno.Ale z rzeczy materialnych?No dobra.Od lat marzy mi się torebka Louis Vuitton.Ta najbardziej klasyczna.Oprócz torebki jeszcze taki podniszczony przedwojenny, kuchenny stół na białych toczonych nogach, ze zniszczonym drewnianym blatem.I nowy, wypasiony aparat.Może jeszcze buty od Manolo Blahnika.I w zasadzie to wszystko.Natomiast pewnego dnia natchnęłam się na to zdjęcie...Zwariowałam, oszalałam i przysięgłam sobie, że też będę mieć taką ścianę.MUSZĘ.Koniec i kropka.Chwilę to trwało...Aż w końcu MAM.I powiem Wam, że cudownie smakuje to uczucie.Bo smak spełniającego się marzenia,jest absolutnie wyjątkowy.

Komentarze Facebook