Jakoś nie porwały mnie ludowe skakanki i po pierwszych zajęciach zrezygnowałam. Co na to rodzice? No cóż, prawdę mówiąc jakoś nie mieli parcia na tańczącą Słowiankę, nie przekonywali, nie naciskali, przyjęli do wiadomości i tyle. Dwa czy trzy razy w tygodniu miałam dodatkowy angielski, ale to akurat lubiłam i traktowałam bardziej w kategorii rozrywki. Także lata podstawówki mijały spokojnie wcześnie wracałam do domu i oprócz obowiązku nauki miałam czas na skakanie w gumę, książki, wypad do dziadków, oglądanie brazylijskich telenowel z mamą i wiele innych.
To przeszłość.
Świat dorosłych kręci się w zawrotnym tempie, a dzieci zostają wciągnięte w kierat powtarzających się obowiązków: szkoła, zajęcia dodatkowe, dom, zagryzane podgrzanym schabowym „jak było w szkole?” i praca domowa, powtórka przed sprawdzianem, gdy już dawno pora na dobranoc. Nikt nie ma czasu na oddech, to towar deficytowy. A wszystko w imię „dobra” dziecka zaprogramowanego na sukces, karierę zawodową, lepszą przyszłość (no i by sąsiadka spod trójki nie pomyślała, że pieniędzy brakuje na kształcenie potomstwa albo manipedi ważniejsze). Takie czasy – mówi mi koleżanka matka dwunastolatki – sama zobaczysz, nie da się inaczej…