Karta z napisem pas

Napisałam kiedyś post o czekaniu. Ulubiony post Ewy. O cudownym czekaniu i nieuchronnym momencie porzuceniu tego uczucia. Nawet Wielki Gatzby to zrobił. Zostając przy okazji rekordzistą – tym, co to „zbyt długo żył jednym marzeniem”.

Przypomniał mi się teraz. Kiedy po zimie nie nadeszła wiosna. I okazało się, że już nigdy nie nadejdzie. Znów przed oczami stanęły mi te wiadra napełnione czekaniem. Te plutony wypełnionych po brzegi wiader wypełniających każdy skrawek powierzchni. Nikomu do niczego niepotrzebnych. Na tym etapie już wręcz utrudniających życie. Taka niepotrzebna (i nierozsądna) komplikacja.

Podobno nie ma już wiosny. Nie będzie też lata. Zostały jesień i zima. I to nic, ze masz ochotę się zabić na wieść o tym. Przecież tego nie zrobisz. Po co się zabijać? Trzeba nam umierać powoli. Z dnia na dzień. Trzeba nam. To refren chóru pokoleń.

Codziennie umiera nam 1 dzień naszego życia. Co związek umiera nam jeden z aktów naszego życia, co dekadę umiera nam coś, bez czego latami nie mogliśmy żyć. Jest w tym coś z przesypywania ryżu z jednego naczynia do drugiego. I gubienia przy tym codziennie pojedynczych ziarenek. Codziennie jest wszystkiego mniej. Dziś jest mniej niż wczoraj. Jutro będzie jeszcze mniej.

Komentarze Facebook