„Czterdziestolatek”. A głównie ten motyw pojawiający się mniej więcej w połowie każdego odcinka: warszawskie osiedle wchodzące w fazę wieczornego odpoczynku. Chwilę po zachodzie słońca. Blokowisko pełne jasnych okien. Neony jak biżuteria. Jak to morze widziane oczami grafika Studia Ghibli – budzące ufność, bajkowo rozświetlone blaskiem setek latarni morskich. Albo świetlików.
A w tle muzyka. Jak obietnica pięknie leniwego, długiego wieczoru. Smak spokoju, bezpieczeństwa, stabilności, zaufania, wiary, sensu i wspólnoty. Smak przynależności do zrozumiałej rzeczywistości. Ułuda kontroli zła. Wojny zamknięte w książkach. Nieszczęścia będące tylko wspomnieniem. Wiara w teraźniejszość. Zatrzymana chwila. Wszystko na swoim miejscu. Cudowne teraz.
Świat, który ciągnie człowieka za ręce, bo nie może się doczekać, aby pokazać mu coś nowego, pięknego, niepowtarzalnego.
I taki moment, gdy ma się wrażenie, że teraz to ja ciągnę świat. Ten stary, zmęczony, zużyty, niedzisiejszy świat. W końcu ta myśl, że trupa ciągnę. I ta pewność. I ta świadomość, że czas na przeskok do nowego świata jest limitowany. I że jeżeli chcesz żyć, musisz skoczyć. Sam. Musisz odnaleźć nowy obraz, nową muzykę. Stać się na nowo. Zmienić wszystko. Żeby wróciło to uczucie. Spokoju, bezpieczeństwa, stabilności, zaufania, wiary, sensu i wspólnoty. Żeby znów móc tym wszystkim codziennie ryzykować. I znów wierzyć, że „będzie dobrze”.