Są takie dni, kiedy czuję się gównianą matką.Analizuję swoje zachowanie i z przerażeniem stwierdzam, że nie taka planowałam być.Zdarza się nawet, że popełniam błędy z grupy tych kardynalnych i najchętniej sama siebie postawiłabym do konta. A w zasadzie w odosobnione miejsce. Na trzydzieści trzy minuty...Na przykład ostatnio.W końcu nastał dzień, gdy w domu zapanował porządek.W miarę.W każdym razie pościel była zmieniona.Na tejże pościeli siedział sobie mój synek i oglądał kreskówkę.Pokroiłam drożdżówkę z czekoladowym budyniem na małe kawałki i na talerzyku podałam dziecku.Do łóżka.Dziecko zjadło kawałek.Ale zapragnęło udać się do toalety.Po wszystkim wracamy do ów pokoju.I stajemy jak wryci.Oboje.Talerzyk pusty.A świeżo zmieniona pościel...Malowniczo wysmarowana czekoladowym budyniem.Sprawca pod łóżkiem.Z uszu poszła mi para.Nie dość, że tak trudno mi już nad czymkolwiek zapanować.Że toczę się po tym domu jak kaczka.To jeszcze, gdy już w końcu zbiorę energię z każdego ciężarnego koniuszka mego ciała i zdecyduję się na TAKI wyczyn.I uda mi się zmotywować męża, aby w końcu zmienił tę pościel.To mi kundlisko czekoladą wzgardzi.No nie!No k....a nie!Jak chwyciłam, jak w tyłek psi strzeliłam.Nieudolnie.To dopiero się zorientowałam, że dziecko patrzy.Cieszyło się.Z określenia "dziadu".Tak go "dziadu" rozbawiło, że chichrał się jak dziki.A ja? A ja, gdybym mogła, to sama bym sobie w pysk strzeliła.Tak. Bo taka właśnie jestem.Piep...ona hipokrytka. Dziecka nie biję.