jako matka pacjenta i pacjentki jestem raczej spokojna i cierpliwa. Cechuje się też dużą ufnością i wyrozumiałością. Tłumacząc sobie braki tu i tam czynnikiem ludzkim, złą pogodą i innymi tego typu powodami. ale wraz ze wzrastającą ilością wizyt u lekarzy specjalistów moje przekonanie o tym, że jest się kolejnym numerkiem, nazwiskiem, kartoteką czy karta chipową -narasta. I powoli zaczyna mi to przeszkadzać. Być może dlatego, że sama wobec siebie stawiam wysokie wymagania, w pracy i w życiu, i od innych oczekuje tego samego. Może to błąd, ale trudno mi czasami zaakceptować brak wysokich standardów wobec siebie, których niektórzy sobie nie stawiają i stąd chyba narastająca irytacja we mnie. Tak jak wspomniałam narazie proces jest powolny, ale sam fakt, że zaczęło mi to przeszkadzać jest niepokojący.Do myśli szpitalno-filozoficznych skłoniła mnie dzisiejsza wizyta u laryngologa. Wizyta kolejna, już nawet nie pamiętam która. Wizyta miała być kolejną ostatnią przed zabiegiem planowanym na grudzień, a przeniesionym na marzec. Zabiegiem u dziecka Z. dla jasności. Wchodzę do poczekalni, a tam pusto, głucho, ani jednego człowieka, co wzbudziło mój niepokój. Pojawia się kartka Pani doktor przebywa na urlopie. Dobrze urlop każdemu się należy, ale dlaczego nie zadzwonili. Przecież wszędzie, zawsze przy każdym okienku, w każdej rejestracji pytają o numer telefonu i człowiek krzyczy ten numer, że wszyscy wokół słyszą i znają już jeden z twoich sekretnych numerów do zapamiętania.