o "trójeczce" rozmawialiśmy. Ojciec dzieci był chyba bardziej na tak niż ja, ale w końcu i ja się przekonałam. Potem pojawiły się obawy, bo nasza dwójka trochę ze zdrowotnymi przygodami, ale postanowiłam podjąć wyzwanie, bo byłam i jestem przekonana, że tym razem będzie dobrze. Trochę samodzielnie podjęłam wyzwanie i poszło szybciej niż się spodziewałam. Tym razem nie chwaliłam się od początku, nie odtrąbiałam sukcesu i w ogóle jakoś tak przechodzę nad tym do porządku dziennego. Ale ostatnio zaczęłam myśleć, że jak "trójeczka" też kiedyś zacznie tu zaglądać to może być jej przykro, że tak mało o niej. Dlatego nadrabiam zaległości. Tak jak poprzednio na początku było typowo, czyli niedobrze i słabo. Potem chwilę trochę lepiej, a teraz znowu pod górę. Brak oddechu, wszystko boli, czuję się jak słoń w połączeniu z foką. Jedzenie jakoś przychodzi ciężko, no chyba, że cukier! Ten to w każdej postaci. No i jeszcze pomarańcze i mandarynki- tutaj kilogramy. Poza tym jakiś taki strach, podobno normalny, jak to będzie tym razem. No i oczywiście "trójeczka" jest dzika. I może powinnam do tego już przywyknąć, ale i tak każdy, dodam częsty i mocny, kopniak, czy cokolwiek to jest, boli. Czasu do finału coraz mniej, chęci do organizacji narazie tak sobie, a ciekawość jaka "trójeczka" będzie ogromna.