Otwieram oczy, odruchowo spoglądam na zegarek w telefonie. Piąta rano! Klnę pod nosem dość szpetnie, bo w głowie zaczyna mi świtać, co się stało poprzedniego wieczoru. Dzieciaki zapadały w sen wyjątkowo sugestywnie, aż w końcu i mnie przekonały do zamknięcia oczu na małą chwilunię, która przeciągnęła się właśnie do piątej rano. A może to opowiadana przeze mnie bajka była aż tak nudna, że po jej zakończeniu ledwo doczołgałam się do posłania (słowo "doczołgałam" ma na celu zwiększenie dramatyzmu - prawdopodobnie jednak szłam na dwóch nogach) i ciężko oparłam zmęczoną głowę o poduszkę? Zawsze gdy w ten sposób tracę cały wieczór czuję się oszukana.