Moja córka w szafach grzebie od kiedy tylko pamiętam. Zawsze z nich wszystko wyrzucała, nakładała na siebie wszystko, co się dało. Problemy były z chęcią chodzenia w piżamie, jechania zimą do domu w krótkich gaciach, awanturami o chodzenie cały czas w stroju Śnieżki i tak dalej i tak dalej. Niestety szafiarka ma to w genach. Przebieranie nie ustało, a wręcz przeciwnie narosło. Bo po pierwsze Zuza sięga do coraz wyższych półek, a po drugie spryt pozwala jej na wykorzystywanie mebli do wyższego wspinania się. I tak przebiera się cały czas: kompozycje są rożne- raz hip-hop, raz poważnie marynarka, raz spódnica, raz getry, raz księżniczka. Intensywnie. Ilośc przebrań jeszcze by uszła, ale problem pojawia się z wyborem i to zwłaszcza rano. Codziennie rano rozgrywa się dramat pod tytułem- mam dziecinne ubrania, nic mi się nie podoba, to jest koszmar. I nie - nie ja jestem ich autorką( przynajmniej nie codziennie;-))za to moja córka nas nie oszczędza. Problem szafiarki pojawia się codziennie bo wyjątku. Bluzka nie ta, spodnie niemodne, ohydna kurtka zimowa, a czemu nie skóra? Ja chce futerko, ubierz mi sukienkę z cekinami i tak przez gidzinę na podniesienie ciśnienia. Dziewczyny to są jednak z innej planety, a ich szafy w ogóle z obcej galaktyki;-)