Słodko gorzki.

Spotkałam ostatnio koleżankę. Z wózkiem. Jej synciu kilka miesięcy młodszy od naszego Frycka. Fajny, słodki szkrabik. Gadamy chwilę, jak to baby - kokoko, kokoko. Po kilku minutach maluch zaczyna się niecierpliwić. Moja kumpelka ze spokojem, z uśmiechem na ustach,  zagaduje do niego, praktycznie śpiewając... Taka kochana mama. Cierpliwa i ciepła... Chociaż całymi dniami z nim sama, chociaż maluch w ogóle dziś jeszcze nie spał, bo nie miał ochoty. I jakiś trochę marudny.Patrzę na nią, obserwuję... I tak strasznie mi wstyd. Za siebie.Kiedy Nacio był malutki wydawało mi się, że do ośmiu miesięcy była z nim jazda bez trzymanki.No właśnie - wydawało mi się.Mimo, że nie było lekko, nigdy nawet nie podniosłam głosu. Potem też długo udawało się trzymać matczyny fason. Taka byłam z siebie dumna...Pierwszy raz krzyknęłam na niego w ostatecznym  zniecierpliwieniu, gdy gdzieś się spieszyliśmy, a On potwornie się ociągał. Krzyknęłam po prostu: "Natan!".Teraz drę ryja permanentnie.Przez ostatni rok zamieniłam się w drącego ryja potwora, z obwisłymi, wyssanymi workami, w miejscu, w którym kiedyś miałam biust, z sińcami pod oczami od permanentnego niewyspania, z niedoborami wszystkiego w organizmie od niedojadania...Jakiś czas temu wieczorem siedziałam z dzieciakami na podłodze, w stercie zabawek. Włączony był telewizor. Leciał jakiś kabaret. W pewnym momencie coś przykuło moją uwagę. I ot po prostu zaczęłam się śmiać. Ale tak na głos. Rechotałam jak głupia.

Komentarze Facebook