Dzisiaj zacznę od parkietu.Otóż latem postanowiłam, że nadeszła najwyższa pora, żeby go odnowić.Odnawianie parkietu to wyprowadzka na kilka dni. Zgraliśmy więc całą akcję z wyjazdem teściów.Taka wymiana barterowa - my mamy dach nad głową, teściowie opiekę nad domem. Do teściów przyjechała na ten czas także babcia mojego męża...Tyle byłoby słów wyjaśniających.Bo głównie chciałam się z Wami podzielić pewną refleksją...Otóż przez ten coś ponad tydzień, miałam możliwość posmakować, jak to jest żyć w "domu pokoleniowym"...Było cudownie...Miałam z kim rano zjeść śniadanie, w południe z kim napić się kawki. I pogadać o codzienności, zwyczajnie.I zgrzeszyć przy serniczku można było w końcu ze wspólniczką...I malucha z kim zostawić, żeby z toalety skorzystać. W samotności...Takie zwykłe , małe rzeczy... A sprawiały, że codzienność smakowała zupełnie inaczej.Bo jakże cudownie mieć poczucie, że stale ktoś z Tobą jest.Tylko tyle.Jest.Teraz, gdy pogoda przygnębia, a słota i gil szeroko się ściele i skutecznie w domu udupia, wspominam ten przyjemny czas z babcią mojego męża jeszcze częściej...Hehhh, a to dopiero początek trudnego czasu...Sześć miesięcy - ostatnio naliczyła moja kumpelka. Pół roku trwa u nas zimna aura.Pół roku dni przeplatanych deszczem, pół roku gili, pół roku krótkich, szarych dni.Ale, ale. Żeby nie było, że zrobiło się smętnie i depresyjnie, to ja chciałam zaprotestować! Otóż ja planuje się nie poddawać.Do ludzi!