od przybytku głowa boli

i bynajmniej nie chodzi o liczbę cyfr na koncie. Nie tym razem, niestety. Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi to wiadomo, że idzie o moje dziecko Z. Otóż obrodziła w talenty. Bo to że recytuje wiadomo, że jest płodną malarką, precyzyjnie szkicowniczką, też jest jasne, że jest gibka i giętka, a jej ruchy zapierają dech w piersiach jest oczywistością. Do te plejady doszedł talent muzyczny. Przerabiamy go od kilku lat, ale nasilenie przyszło teraz. Pod wpływem wizyt w szkole muzycznej, córka zapragnęła tam chodzić. Chłonąć muzyczną wiedzę i uczyć się grać na instrumencie, który dla zbudowania grozy i napięcia pozostanie póki co zagadką. Temat ten po raz pierwszy pojawił się rok temu, byliśmy na wstępnych przesłuchania, Zu je zdała, ale potem temat zdechł. Wspólnie  z ojcem stwierdziliśmy, że nie mamy czasu, ani zbytniej ochoty na ćwiczenie gry na instrumencie i olewamy sprawę.Zresztą Zu sama nie była przekonana na jakim instrumencie tak do końca chciała grac, bo niby miałoby to być ukulele (!), ale jak się okazało, że nie ma w szkole takiej klasy, to sama się wahała, że może pianino, a może jednak gitara. Ponieważ w naturze nic się nie gubi to i temat muzyki powrócił. Zu od kilku miesięcy wyraża chęć uczestnictwa w jakimś programie typu talent show z przygotowaną przez siebie piosenką. I tu piosenki się dość szybko zmieniają. A my udajemy, że nie słyszymy drobnych nut fałszu.W ostatnich dniach w kwestię nowego talentu została wplątana wychowawczyni Zu.

Komentarze Facebook