O panu truskawce, poduszce antykoncepcyjnej i czekaniu na kolej

Uwielbiam ten sezon warzywem i owocem pachnący. Zresztą prawda jest taka, że mało kto przechodzi obojętnie obok pana truskawki, który ma swoje żniwa na miejskim chodniku. Nie wiem jak u was, ale mnie właśnie dopadła letnia zajawka pochwały zdrowej żywności i aktywnego trybu życia. Odgrzebałam zakurzoną płytę z kilerem kalorii i obieraczki pomarańczowej skórki w roli głównej i mam nadzieję do leżingu na plaży przynajmniej ogarnąć wciąganie brzucha. Nie wierzę w totalne metamorfozy w  kilka tygodni, ale widzę jak ruch podnosi poziom endorfin i pozwala na większą sowią aktywność. Wreszcie skończyłam dawno napoczętą książkę i doczekałam powrotu męża z łazienki. Poduszka to ostatnio największy wróg naszego małżeństwa i naturalna antykoncepcja w jednym. Zresztą podobno żony i matki tak mają, więc pewno żadna ze mnie skuwka (wyjątek znaczy się).

Wracając do pana truskawki, bo w zasadzie o tym chciałam (tylko jak zwykle mam tysiąc myśli na minutę, które trudno mi poskromić jak się dopadnę do klawiatury) no własnie nawet teraz zbaczam, więc wracając miałam o naszych ostatnich rodzinnych zakupach jarzynowych napisać. A w zasadzie scenkę przytoczyć

Występują: pan truskawka, kilku osiedlowych klientów oraz oczekujący na swoją kolej matka i tatinek z Małym Człowiekiem

Mały Człowiek: chce tluskaweczke…. chce soku….. chce  klakelsika

Komentarze Facebook