Nigdy.Przysięgam - przenigdy.Nie podejrzewałam siebie o tę myśl.O to, że choćby przez sekundę przemknie przez moją głowę.Gdy będę gnała piechotą przez miasto. Upocona i zasapana. Pchając przed sobą wózek, w którym od dziesięciu minut drze się w niebogłosy, rozdrażniony niemowlak.Mój wymarzony niemowlaczek.Najsłodszy.Nie podejrzewałam siebie, że gnając tak ze łzami w oczach, z tłustym włosami i rudym (!) - wynik farbowania w domu - odrostem, w dresach (!), przyjmująca na bary spojrzenia przechodniów - te, które choć milczące, wyraźnie mówią: co z Ciebie za matka, że nie potrafisz tego biednego maleństwa uspokoić?!, nie podejrzewałam, że pomyślę wtedy przez ułamek sekundy, żeby...Zostawić ten wózek pieprzony!Porzucić.I uciec. Gdzie pieprz rośnie...Nigdy.Wybrałam się ostatnio do mojej doradcy laktacyjnej, aby zważyć Frynia. Przy alergii pokarmowej to bardzo ważne, aby kontrolować, czy maluszek stale przybiera na wadze.Doradca przyjmuje w szkole rodzenia.W tej samej szkole, do której chodziliśmy zanim przyszedł na świat Nacio.Frynia musiałam nieść całą drogę na rękach.KONIECZNIE przodem.Bo przecież wózek to ZŁOOOOO. Po dłuższym czasie takiego dźwigania z pchaniem, rozbolało mnie podbrzusze w miejscu cięcia. No nie mogłam tak dłużej. Włożyłam maluszka do wózka i się zaczęła... JAZDA BEZ TRZYMANKI. Jak zwykle.W takich chwilach moja frustracja sięga zenitu. A za takie myśli mam ochotę chwycić samą siebie za tę zmierzwioną kitkę i przypierdzielić tym głupim łbem o ścianę.