Nie cierpię swoich dzieci.Ojjjjj jak ja ich czasami nie cierpię.Z całych sił.W nocy na przykład, gdy codziennie od trzeciej do piątej wisi taki ancymon dwuzębny na cycusiu i doi.I doi w nieskończoność, a brodawki za chwilę to będzie można w motek zawinąć. I gdy po raz setny próbuję cyca z paszczy (niby uśpionej już) wydostać, a tu NIC Z TEGO! I przewalać się wtedy taki zaczyna i wstawać i kłaść się i stękać i jęczeć i tak do piątej!To wtedy o piątej zero jeden zaczynam go nie cierpieć. Ochch jak mocno!Albo gdy mała obśliniona piąstka zaciska się na moich najsłabszych włosach nad karkiem... I zaczyna je ciągnąć bezlitośnie, tak strasznie mocno, że mam przeogromną ochotę ją ścisnąć tak samo mocno w odwecie... To wtedy GO NIE CIERPIĘ strasznie!Tak samo, gdy podczas ssania piersi, łapie znienacka sutek dwoma swymi zębami, przygryza, naciąga i strzela jak z gumy! NIE CIERPIĘ GO!I gdy kichnie akurat wtedy, gdy paszcza kaszki pełna...Prosto na spodnie me czarne...Nie cierpię!I gdy lulany minut czterdzieści, na palcach odłożony, budzi się natychmiast, gdy jego ojciec pocałunek namiętny na matczynej szyi złoży...I proces trzeba zacząć od nowa!Nie cierpię.Starszego księcia z bajki czasami nie cierpię, gdy z dumą podaję wystarany i wystany przy kuchence obiad od serca.