Nic nie robić.

Tak jak radziła moja przyjaciółka zjechaliśmy w polną drogę, brukowaną kamieniami.Jechaliśmy dłuższą chwilę.Wreszcie naszym oczom ukazał się wjazd na posesję, a dalej budynek bardzo przypominający dwór czy nawet pałac.W moment podbiegły do nas dwa rosłe wilczury.Nie boję się psów, więc dziarsko wysiadłam z samochodu.Kiedy podniosłam wzrok znad psiego łba, w drzwiach wejściowych stali już uprzejmi państwo i witając nas, zapraszali do środka...Tak właśnie rozpoczął się nasz weekend w jednym z najbardziej zjawiskowych miejsc, które miałam okazję odwiedzić.Zarezerwowaliśmy ze znajomymi dworek, czyli osobny dom z czterem sypialniami, kuchnią i dwoma łazienkami. Wnętrze w rustykalnym klimacie. W każdym pokoju piec...Rozpalony...Z trzaskiem palonego drewna w tle.Gdy tylko rozlokowaliśmy się, Pan Marek zaspokoił nasz głód takim jedzeniem, że rajtuzy spadają.Żurek tak pyszny, że nawet mój mąż, który nie znosi zup, zjadł cały talerz. Na stole dwa rodzaje kompotu. Prawdziwego. Z małych, malowniczych jabłek. Ochhhh, nawet nie wiecie, jak bardzo żałuję, że nie miałam wtedy aparatu.  A do tego - gwóźdź programu - CYDR! Taaak cudownie jabłkowo - cynamonowy, że... Podobno poważnie nadwyrężyliśmy zapasy Pana Marka;-PAle, ale, to nie koniec zachwytu.Bo otoczenie...To prawdziwy majstersztyk natury.

Komentarze Facebook