Męka pańska czyli rzecz o karmieniu piersią.

- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała ekspedientka w sklepie odzieżowym.- Szukam czegoś... Sama nie wiem. Może jakaś sukienka, która rozpina się z przodu. - odpowiedziała ciemnowłosa dziewczyna.Ekspedientka zaczęła przeglądać wieszaki.- No, niestety mamy karmiące mają pewne ograniczenia. - kontynuowała z uśmiechem mama - klientka.- No tak, ale jakie to ważne dla maluszka. To dobrze, że pani karmi piersią. To samo dobro.- Właśnie! Szczerze mówiąc, bardzo dziwię się mamom, które z tego rezygnują. Ja sobie tego nie wyobrażam. Jak można nie chcieć karmić piersią. Przecież karmienie piersią to TAKA WYGODA. - odpowiedziała z entuzjazmem.Takiej oto rozmowy byłam świadkiem cztery miesiące po narodzinach mojego młodszego synka, gdy z sińcami pod oczami przeglądałam wieszaki w sklepie.Wyrwałam się na dwie godziny z kołchozu. Uciekłam, bo bliska byłam już obłędu. Miałam godzinę na znalezienie jakiegoś łacha, który poprawi mi nastrój. Pół godziny na drogę do i pół godziny na powrót.Od czterech miesięcy karmiłam mojego synka co dwie godziny. Czasami nawet częściej. Były noce, gdy budził się co godzinę.Miałam wrażenie, że moje wyssane do granic możliwości piersi sięgają pasa. Brodawki czerwone jak maliny, wysmarowane były lanoliną, bo tak zostały poranione od niespokojnego ssana. Miałam dość. Mój synek od czterech miesięcy nie schodził z rąk. Ręce - cycuś, ręce - cycuś.

Komentarze Facebook