matka planner

nie powiem, lubię planować. Lubię kalendarze, notesy, żółte karteczki, ale to jak znowu ostatnimi czasy się w nich zapętliłam przechodzi wszystkie granice.To że jestem wariatka, to wiem od dawna, ale żeby nic a nic nie uczyć się na własnych błędach? To już jest skandal. Co roku wpadam w ten sam kanał. Obiecuję sobie, że tym, razem nie będę wszystkiego łapać, robić, biegać, wymyślać. Ale gdy rok się zaczyna, a ja mam choć przez jeden dzień posiedzieć na dupie to już mnie nosi. I zaczynam wymyślać, planować, organizować. I jak co roku znajduje się w tym samym punkcie, że mam dzień zaplanowany, co do minuty i w tym planie brakuje czasu na zmarnowanie. A tak bym chciała umieć bezczynnie marnować. Dla mnie siedzenie bez planu jest nie do pomyślenia, choć nie powiem, że chciałabym posiadać tą umiejętność.Ostatnie trzy tygodnie to jakiś matrix. I tu uwaga, wyjątkowo na publiczną nagrodę i order zasługuje ojciec dzieci, który z nimi siedzi, bo ja raczej zajmuje się tylko przewożeniem ich z punktu a do punktu b, a jak jeszcze w międzyczasie "mówią" ( a musicie wiedzieć, że antek też już całkiem sporo gada, ale o tym innym razem), to ja cierpię, bo od natłoku informacji mózg mi paruje. I tak do mnie doszło, że jedyne, co mi się ciśnie na usta: to proszę nie mówcie, cisza!!! Aż mi głupio z tego powodu.W związku z powyższymi wydarzeniami i przemyśleniami, pomimo nadchodzącej wiosny, mam doła jak stąd do Afryki.

Komentarze Facebook