Dzisiaj mam dla Was wpis wyjątkowo inny od tych, które zwykle zamieszczam.KULINARNY!Prędko podobnego tutaj nie zobaczycie, ponieważ jestem absolutną kulinarną łamagą.Oprócz żurku, któremu oddaję całe serce, nie mam raczej powodów do dumy, nad czym bardzo ubolewam.Rzadko też mam okazję karmić kogoś innego niż mój pierworodny.Aż do przyjęcia urodzinowego...Postanowiłam wziąć byka za rogi i przygotować kolację SAMA.No może nie zupełnie sama, z ogromna pomocą mamy, siostry i męża...Ale od początku.W pierwszej kolejności zadzwoniłam do mojej kulinarnej idolki, czyli Matki Wariatki, której bloga możecie zobaczyć TUTAJ.Matka niczym z rękawa wysypała 80% pomysłów na moją kolację.Potem jeszcze telefon numer dwa - do mojej cioci, której estetyka podniebienia wyjątkowo bliska jest mojej.Iiiiii...Udało się. Miałam wrażenie, że wszystko wyszło pycha, z czego dumna byłam jak paw.W szczególności ukochałam sobie dwie sałaty, które robiłam po raz pierwszy w życiu i które wybitnie przypasowały mojemu podniebieniu.1.