Dziecko nie dostało żadnej zabawki, taka ze mnie matka. Raz, że smykolandie pękały w szwach, a ja nie lubię tłumów, dwa zwyczajnie nie miałam pomysłu na prezent. Zresztą po ostatnich urodzinach myślę, że Mały Człowiek przedawkował bodźce od nadmiaru gadżetów i na jakiś czas warto dać mu nieco oddechu w tej materii. Wyrodnie postanowiłam – chińszczyzny nie będzie i postawiłam na rodzinne świętowanie we troje. Jakoś masowe pompy i stołeczny dzień polityki prorodzinnej (jedyny taki) nie wpasowały się w nasze gusta. Uciekliśmy więc na wilanowską łąkę, gdzie słonko świeciło nad nami i każdy miał swój dzień dziecka. Mały Człowiek uprawiał bańking na zielonej trawie, tatinek biegał za nim spalając kalorie po matkowym obiedzie, a matka? no cóż uskuteczniła leżing i słodki nicnierobing na kocyku chwytając chwile w telefonowym obiektywie.