Zdarzyło się to kilka lat temu, gdy dostałam swoją pierwszą polską pensję. Uradowana tym faktem ruszyłam czym prędzej do najbliższej galerii, bynajmniej nie po to, by oglądać obrazy. Chciałam kupić sobie jakiś miły niezobowiązujący ciuch na poprawę humoru, tak jak to zwykłam robić gdy jeszcze mieszkaliśmy za granicą. Przekroczyłam progi Zary, która nagle wydała mi się dziwnie lśniąca i nieprzyjazna. Niezrażona tym faktem zaczęłam buszować między półkami, dopóki nie znalazłam zadowalającej ilości ubrań do przymiarki. Świetne chabrowe chinos'y skomponowały się z jasną bluzką i kolorową chustą w naprawdę dobry zestaw. "Biorę wszystko!" - pomyślałam po staremu. A potem zaczęłam liczyć. 200.. 300.. prawie czterysta złotych to mniej więcej 1/5 całej miesięcznej pensji. I to był chyba ten moment, kiedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że Polska to jednak drugi świat.