Jabłko.

Obudziłam się dziś z poobiedniej drzemki, którą ucięliśmy sobie z Naciem, z nieokiełznanym pragnieniem. Oczyma wyobraźni widziałam tylko jedno.Jabłko.TO JABŁKO.Opowiem Wam pewną historię.Wspominałam już wielokrotnie, że uwielbiam robić zakupy na rynku.Rynkiem nazywamy u nas targowisko, które funkcjonuje trzy razy w tygodniu. W każdy wtorek, czwartek i sobotę możesz kupić tam prawdziwe jedzenie.Przez wiele lat nie jadłam owoców. Próba schrupania jabłka, gruszki czy czereśni kończyła się puchnięciem buzi i gardła.Alergia na owoce jak w mordę strzelił.Zaczęłam je ponownie kupować dopiero, gdy Nacio do nich dorósł.Wówczas zależało mi, aby były świeże, z drzewa bez oprysków. Wiadomo.Któregoś dnia, czując ten przefantastyczny, prawdziwy aromat prawdziwego jabłka, skusiłam się.Nie mogłam się pohamować...Chrupnęłam.I nic.Gęba w stanie nienaruszonym.Nawet nie wiecie jak bardzo smakowało mi tamto jabłko...Czyli to jednak nie na owoce na alergia.Na rynku jest tak, że im dłużej robisz tam zakupy, tym lepiej poznajesz najlepszych handlarzy.Teraz już wiem, u kogo kupię najlepsze malinowe pomidory, u kogo jajka, fasolkę bez łyka, marchewkę co jest prawie czerwona i w końcu najlepsze na świecie jabłka...Owoce od dawna kupujemy u jednego pana. Ot pan wieku moich rodziców, z rudym wąsem, spracowanymi dłońmi i przemrożoną skórą na twarzy.Handlarz z sercem na dłoni, który w taki sposób opowiada o swoich owocach, że mógłby książkę wydać.

Komentarze Facebook