Pierwsze zdjęcia uczył mnie robić tata, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką.Stary aparat. Chyba ruski. Film na 36 zdjęć. Milion ustawień, których za chiny nie potrafiłam pojąć.Potem wywoływaliśmy je w ciemni zrobionej z piwnicy.Tata sam rzadko dawał się fotografować. Zawsze powtarzał, że nie lubi "ustawianych" zdjęć. Że najfajniejsze są te zrobione z zaskoczenia. Z ukrycia.Uwielbiam zdjęcia z nad morza. Co roku planowałam sobie jakie zdjęcia, gdzie i w jakiej scenerii zrobię. W co ubiorę Nacia. Gdy był odrobinę starszy nawet się to udawało. Och, jaka byłam zadowolona z siebie, gdy udało się zrealizować wszystko tak, jak sobie zaplanowałam.Jednak...Ostatnio usłyszałam fajne zdanie: macierzyństwo jest największym zabójcą perfekcjonizmu...Dlatego w tym roku z urlopu przywiozłam to, co udało mi się w locie "napstrykać". Nie było czasu na planowanie, na przebieranki, skrupulatne ustawianie aparatu.