Są takie dni gdy ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę są włóczęgi po wielkim mieście. Marzę wówczas o zakopaniu się pod ciepłą kołderką, o kubku gorącej herbaty, o bułeczce czy kawałku ciasta np. marchewkowego...
Są takie dni gdy wstając rano wiem, że zaraz wejdę do kuchni uzbrojona w rondelek, mąkę, drożdże i dobry humor, i wyczaruję pyszne, pachnące bułeczki na śniadanie.
Są i takie dni gdy o pieczeniu bułeczek i czytaniu książki mogę tylko pomarzyć. Wspominam więc wczorajszy poranek w domowym cieple, z dziećmi i Małżonem.
Upiekłam im na drugie śniadanko bardzo słodkie bułeczki, które popijaliśmy gorzkim kakao. Córcia pomagała przy lepieniu bułek, Syncio gotował mleko i wsypywał brązowy, aromatyczny proszek a potem mieszał zawzięcie by nie zrobił się kożuch, było naprawdę wspaniale!
Przepis na te niebywale smaczne bułeczki znalazłam jak to zwykle bywa na blogu Pistachio.