Dziecko jest jak noga, czyli Statement I.

I znowu znad porannej kawy – jakaś pani w natemat nie chce mieć dzieci i uważa, że hasło “byłabyś dobrą matką” to żaden komplement. Jakaś inna pani komentuje, trzecia pani zaś odpowiada komentującej pani, ja jestem w wyśmienitym nastroju, więc tym razem nic mnie nie trafia i komentować nie muszę.

Refleksja mnie jednak nachodzi, a jakże. Ta trzecia Pani bowiem stwierdza, mniej więcej, że dziś rośnie strach przed macierzyństwem, bo się je w końcu odbrązawia i się mówi otwarcie, że to nie tylko rurki z kremem. Że depresja poporodowa, że dzieci brzydkie zrazu, że się nie co dzień kochać dają, że drą się i kolkują, że matka rozmemłana, etc. Że orka na ugorze, a w końcu i tak nikt nie wie, kto tę szklankę wody na starość i czy w ogóle.

Zrzucanie macierzyństwa z lukrowanego piedestału ma się rzeczywiście świetnie. Lukrowany piedestał zresztą również (patrz Matka Bliźniaczek). Każdemu co jego i nic mi do tego. Problem w tym, że trudno znaleźć publiczne wypowiedzi, które głosiłyby, że przez większość czasu dzieci się po prostu MA. Są i już, przychodzą jak zima po jesieni i – na jakiś czas – zostają.

Kiedyś popełniłam taki tekst i nawet ktoś mi go wydrukował (taaaaka dumna chodziłam, taaaaka, choć oczywiście zamiast komputera, roweru czy kompletu garnków choćby trafiło na numer z kremem na rozstępy;>):

Komentarze Facebook