Pomagałam dziś przebierać się do snu mojemu marudzącemu Synowi (a powiem Wam, że straszna z niego miągwa :P) i składając jego bluzę w "kosteczkę" przypatrzyłam się jej uważnie. Duża jakaś. Spojrzałam na rozmiar na metce - 122cm. Seriously???!!! O.O Bosh.... Gdzie te dzieci tak rosną? Jestem z nimi codziennie, ale nie widzę, żeby się większe robiły. Niby dosięgają już do włączników świateł, i do klamek, i do kranu (Antek to nawet bez wchodzenia na schodek), wciskają najwyższy guzik w windzie (no dobra, Ala staje na palcach, ale kiedyś w ogóle nie dosięgała), ale jednak wydaje się, że ciągle są takie same... ... no, może bardziej pyskate. :P...... ale żeby tak urosły??! I tak się zadumałam nad tą bluzą, nad czasem, przemijaniem, dorastaniem. Że to tak zleciało jakoś, i pewnie zaraz zleci drugie tyle. Że ten czas to jakoś tak przez palce przecieka i już nie wraca. I oni też już nie będą nigdy tacy mali. I tak mi się jakoś dziwnie zrobiło. Smutno? Nie. Raczej nostalgicznie. Aż sobie przypomniałam moje stare posty z tego bloga. Tyle czasu, tyle małych-wielkich problemów, które teraz mnie już tak kompletnie nie dotyczą. Dziwnie tak.