Iść wespół...

Mówi się, że każdy ma swój krzyż do niesienia.KAŻDY...Bez wyjątków.Jedni mają lżejszy krzyż. Inni bardziej ciężki.Są tacy, którzy jego ciężar czują przez większą część życia, cierpiąc okrutnie.Są też tacy, którzy największy ciężar dźwigają dopiero pod koniec.Każdy niesie taki krzyż, jaki Pan Bóg dla niego zaplanował.Ale każdy niesie.Każdy niesie tak, jak potrafi.Kilka miesięcy temu zapragnęłam pomóc w niesieniu krzyża bliskiej mi osobie.Nie dla pochwał. Nie dla poklasku.Także nie dlatego Wam o tym dziś opowiadam.Po prostu poczułam, że nie można inaczej.Na początku drogi nie było tak źle.Nigdy nie jest źle, w pierwszej chwili, gdy dźwigasz ciężar.Obciążenie najbardziej czuć po czasie.Zmęczenie.I czy to Twój osobisty krzyż, czy też Twojego kompana, któremu starasz się pomóc, jego ciężkość najbardziej czuć po czasie.I nie jest to łatwe.Przychodzi zwyczajne, ludzkie zmęczenie. Nerwy. Frustracja, gdy Twoja pomoc nie przynosi efektów.Wtedy wystarczy postawić się w sytuacji osoby, której Ty jedynie pomagaszWówczas dociera do Ciebie, że czujesz zaledwie niewielką część tego rzeczywistego ciężaru.Masz również świadomość, że zawsze możesz puścić.Możesz pójść do domu. Schować się i przyjść później, gdy nabierzesz sił.I ochoty.Możesz też zacisnąć zęby, zakląć pod nosem i po prostu iść wespół.Masz wybór.

Komentarze Facebook