Wspomnienia z dwóch porodów młodej mamy

Rodziłam dwa razy, więc mam porównanie i pewne doświadczenie, choć ekspertem w tej dziedzinie się nie czuję.

Pierwszy raz rodziłam prawie 5 lat temu. Miałam wtedy 19 lat. Byłam dzień przed terminem. Pamiętam, ze wiele razy mówiłam do synka, że za nic w świecie nie może urodzić się 13-tego, a taki właśni mieliśmy ustalony termin. Synek był grzecznym dzieckiem, posłuchał mamusi i zaczął dawać sygnały 12 lipca. W nocy obudziłam się z lekkimi bólami. Jakoś mnie to wtedy nie przerażało. Wydawało mi się, że to bóle przepowiadające, o których tyle czytałam. Ból był niezbyt silny, ale dokuczliwy. Wskoczyłam więc do wanny, by się trochę zrelaksować. Był środek nocy, a konkretnie godzina pierwsza. Poleżałam w wannie z telefonem przy uchu, rozmawiając z przyszłym tatą. W tym czasie oboje mieszkaliśmy ze swoimi rodzicami. Po prawie godzinie wyszłam z wody, starannie wycierając wielorybie ciało i wtedy zobaczyłam krew na ręczniku. Nie żeby mnie to zaniepokoiło, ale zdziwiło.

Przez chwilę walczyłam ze sobą, czy obudzić mamę, bo przecież nie chciałam siać paniki. Podeszłam do jej łóżka i cichutko ją obudziłam. Pamiętam, że mama zerwała się na nogi i zapytała, co się stało. Próbowałam ją uspokoić, mówiąc, że nic takiego, tylko jak się wycierałam to zobaczyłam trochę krwi. To wszystko, co się potem działo było największym zamieszaniem jakie pamiętam. Mama krzyczała budząc tatę, mówiąc, że do szpitala musimy jechać natychmiast. Próbowałam ich uspokoić, tłumaczyłam, że nie boli aż tak mocno, i że przecież nie urodzę w godzinę. Panika trwała w najlepsze. Uparłam się jeszcze, by zajechać po dumnego tatusia aby mógł mi towarzyszyć w trakcie porodu. Spanikowany dziadek jechał do szpitala na czerwonym świetle. Już w samochodzie bóle zaczęły być regularne i silne, tak, że już byłam pewna, iż to na pewno jest ten dzień.

Na porodówkę wpadła pierwsza moja mama z krzykiem, ze rodzę. Ja się śmiałam i mówiłam, żeby się uspokoiła. Wygoniłam ich szybko i skutecznie. Nie były mi potrzebne dodatkowe nerwy. Kiedy weszłam na salę porodową była godzina 3 w nocy, a może już nad ranem? Oczywiście zrobiono mi ktg, badanie szyjki. Na sali dowiedziałam się, że muszę leżeć, bo synowi raz po raz ginie tętno. Ból w trakcie leżenia nieustannie w tej samej pozycji był trudny do zniesienia. Kiedy wszystko miało się już zacząć, dumny tatuś zzieleniał, później zbladł i prawie padł. Został wygoniony z sali, a ja zostałam sama. I wtedy nastąpiły najgorsze chwile w moim życiu. Dziś potrafię się z tego śmiać i już wiem, ze byłam trudną pacjentką. Ale wtedy wcale nie było mi do śmiechu.

Chwila, w której za ukochanym zamknęły się drzwi, była chwilą kiedy dopadła mnie wielka kosmata panika. Nigdy w życiu się tak nie bałam jak ten nocy. Sama z obcymi kobietami, leżąca prawie nago, w bólach. Położna i lekarka nie były skore do pomocy. Obdarowały mnie kilkoma komentarzami, że się puściłam, a teraz się pieszczę i rodzić nie chcę…

Zwyczajnie się bałam. Miałam skurcze parte, ale zagryzałam zęby i krzyczałam, że nie urodzę i już! Strach, samotność, bezradność… Korytarzem szła starsza położna, która zaciekawiona krzykami weszła do sali. Spytała, co się dzieje. Po szybkich informacjach postanowiła mi pomóc. To ona stała przy mnie, złapała mnie za rękę, otarła twarz, zwilżyła usta. Oddychała ze mną, pokazała jak to robić. Trzymając mnie za rękę i oddychając powiedziała, ze zaraz będzie skurcz i muszę z całej siły przeć. Słuchałam jak w transie. Przytrzymała mi głowę przy piersi przez cały skurcz. Ta ciepła ręka i spokojny głos. Potem powiedziała, że dam już sobie radę i wyszła, a wraz z zamknięciem drzwi znów dopadła mnie panika. Zacisnęłam zęby i krzyknęłam, ze bez tej pani nie zamierzam urodzić, więc niech ją tutaj przyprowadzą. I faktycznie szybko do mnie wróciła. Urodziłam chwilę po 4 nad ranem.Pamiętam, ze później cały szpital śmiał się, że to ta, która nie chciała rodzić.

Bałam się. Być może to kwestia wieku, może zachowanie personelu, może brak życzliwej, znanej osoby, ale bałam się tak bardzo, że przestałam logicznie myśleć.

Kiedy znów zaszłam w ciążę, nie bałam się porodu. Jak za pierwszym razem byłam spokojna. Wiedziałam, że to co mnie spotkało, było nagromadzeniem nieprzychylnych sytuacji, które doprowadziły do tego, ze się bałam. Tym razem tez miał być ze mną mąż. Śmialiśmy się, że do trzech razy sztuka, więc jeśli teraz też nie da rady, to jeszcze raz spróbujemy.

Znów skurcze obudziły mnie w nocy, zaraz po 24. Najpierw poszłam pod prysznic, a później obudziłam męża i kazałam mu by mnie zabawiał, bo sama się będę denerwować. Miał mi dotrzymać towarzystwa. Wiedziałam, że będę musiała jechać do szpitala, a tak bardzo nie chciałam denerwować śpiącego synka, że postanowiłam czekać. Synek wstał przed 8. Ubrałam go, nakarmiłam, zadzwoniłam do rodziców, że przywiozę Michała, bo my musimy jechać do szpitala. Wytłumaczyłam synkowi, że mamusia, teraz być w szpitalu i jak już z niego wyjdzie to z dzidziusiem. Synek był spokojny. Już pod domem moich rodziców bóle były naprawdę silne. Siedziałam w fotelu czekając na powrót męża i płakałam. Bałam się, że syn za bardzo to wszystko przeżyje, że będzie niespokojny.

Trafiłam na salę porodową. Przy wypełnianiu dokumentów położna mnie uspokoiła. Chwilę ze mną pooddychała, szczegółowo informowała, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna. Emocje trochę opadły. Leżałam podłączona do ktg i czekałam. Zadzwoniła mama i dała mi do telefonu Michała. Porozmawiałam z nim chwilę i jeszcze raz powiedziałam o dzidziusiu. Kiedy usłyszałam, że jest spokojny i świetnie się bawi ulżyło mi. Teraz mogłam rodzić.

Znów nastąpił Ten moment. Wpatrzona w męża, między jednym skurczem, a drugim ciągle go pytałam, czy się dobrze czuje. Był zielony na twarzy, a ja mokra od bólowego potu wypytywałam, czy aby na pewno nie chce wyjść. Był jednak dzielny i przeciął pępowinę. Teraz wiem, że to, iż zajmowałam się nim, nie myślałam o swoim bólu pozwoliło mi łatwiej wszystko znieść.

Tak sobie myślę, ze poród wcale nie jest niczym nadzwyczaj trudnym. Jest to oczywiście ogromny ból i wysiłek, ale…Nie warto słuchać makabrycznych opowieści, bo to sprawia, że niepotrzebnie boimy się tego, jakbyśmy miały umierać.

Należy słuchać personelu. Ich rzeczowe komentarze, komendy, słowa, potrafią uspokoić, a poza tym ich wskazówki są naprawdę cenne. Trzeba skupić się tylko na sobie, na rodzeniu. Nie zaprzątać sobie głowy innymi rzeczami, bo to jest nasz moment. Moment w którym to my jesteśmy najważniejsze, w którym gramy główną rolę i to od nas zależy jak się wszystko potoczy. Wiem jak trudno zachować spokój i czyste myśli, ale jest to możliwe. Słuchać swojego ciała i reagować, mówić, co nam przeszkadza, co się z nami dzieje, bo wtedy i personel będzie mógł reagować. I wiem jeszcze jedno, ze życzliwa osoba, która nas rozumie jest na wagę złota, bo dzięki niej jest po prostu łatwiej, lżej…

Autorka: Dorota Traczyk

Komentarze Facebook

Aby dodać treść zaloguj się lub wyślij na adres redakcji)

Chcesz poinformować o konkursie, akcji lub ciekawym wydarzeniu, które organizujesz? Wyślij link do konkursu wraz z opisem na adres redakcji redakcja(@)blogimam.pl :)

Patronat BlogiMam