Nasz wspólny poród

20 października

Od kilku dni chodzę i powtarzam: „Mogłabym w każdej chwili jechać rodzić,
byleby mieć ją przy sobie, blisko”. Myślę, żeby porobić
przysiady, umyć płytki w łazience, może schody? Tylko po co? Przecież
kruszynce jest dobrze w moim brzuszku, gdzie jest bezpieczne. Zgoda. Poczekam,
aż sama będzie gotowa przyjść na świat. Ale jej chyba się nie spieszy, nie
mam żadnych objawów zwiastujących poród, żadnych skurczy.. Może by to jakoś
sprawdzić.. Ok, powiedziałam, że poczekam to poczekam! Już nic nie mówię!

22 października

Dziś robię nic, wielkie nic. Leżę do góry brzuchem i z ogromną ilością
wszelkiego rodzaju jedzenia oglądam serial za serialem, co tylko popadnie.
Mam tylko nadzieję, że mąż nie będzie miał mi za złe, że obiad będzie musiał
przygotować sobie sam (nie pierwszy raz). Jestem przecież na ostatnich
nogach, mam lekko niezgrabne ruchy, a moja mała daje o sobie znak, co chwilę.
Zresztą po prostu mi się nie chce! A co! Siedzę i siedzę i myślę sobie, jak
będzie wyglądać moja mała córeczka. Czy będzie podobna do tej istotki, którą
widziałam na USG? Jak bardzo zmieni się do tego czasu? Jestem niecierpliwa.
(No ale chyba powinnam to zmienić, przecież przy dziecku trzeba mieć
cierpliwość, prawda?).
godz.22:50. Padam z nóg. Idę spać!
godz.23:15. Ała! „Łukasz coś mi pękło”. Jeszcze nie zdążyłam zasnąć, aż tu
nagle poczułam coś, jakby pęknięcie balonu w brzuchu i mokro… „Chyba wody Ci
odeszły” – powiedział mój mąż. Zaczęłam powoli się zbierać do szpitala..
Torba, no właśnie gdzie jest torba? W tym momencie nogi zaczęły mi się
trząść.. Ubrałam jeansy, bo przecież nie pojadę w piżamie. Tyle na nią
czekałam, to niech teraz Ona poczeka na mnie. „Masz wodę?”. Nie mam,
pojedziemy do sklepu.

Jest już po północy, czyli 23 października. Zajeżdżamy na Izbę Przyjęć, dzwonię dzwonkiem, bo przecież już późno..
„Proszę Pani, ja chyba rodzę!”. „Proszę usiąść, wypełnimy tylko…” (podobno
jakieś ważne w tym momencie papiery..). Przebrałam się w piżamę i szlafrok.
Nagle jakieś mierzenie, słuchanie.. A tu wykształcenie męża, a tu wyuczony
mój zawód.. Po co to komu? Ja tylko chcę urodzić dziecko! Uff, zostałam
oficjalnie zarejestrowana! Siadam na wózek i możemy jechać.
Kilkanaście minut później jesteśmy na sali porodowej. „Oo jaka miła
położna, mam nadzieję, że mi pomoże..” Łóżko jest tak wysokie, że siedząc na
nim nie dosięgam nogami do podłogi. A krzesło dla Łukasza plastikowe, takie
ogrodowe, no ale pasuje do tego fajnego stroju za parę złotych. Wszystko
takie szpitalne (a nie lubię szpitali, cóż..). Ale ogólnie sala ładna,
położę się i poczekam na rozwój sytuacji. Zaraz przyjdzie lekarz i mnie
zbada. Okazuje się, że jednak lekarka. Zbadała i co się okazuje? Bardzo małe rozwarcie, więc trochę to potrwa.

W ten oto sposób otrzymałam
różne leki w najróżniejszej postaci mające wywołać skurcze i przyspieszyć
akcję porodową. „Aaaaa boli, złap mnie za rękę”. Złapał. I trzymał mocno. Za
każdym razem kiedy był skurcz. Zaczęły się coraz częstsze. I mocniejsze. I
mijały minuty, godziny.. Położna co jakiś czas podłącza mnie pod aparat KTG,
by sprawdzić czy z dzieckiem wszystko w porządku. I znów skurcz! „Proszę iść
pod prysznic, może złagodzi ból”. I tak właśnie zrobiłam, chociaż na
niewiele się to zdało. W moim przypadku nie pomogło. Strasznie bolało i ani
przysiady, ani leżenie, ani chodzenie nie pomagało.. Nic! I znów.. boli..
Myślałam: „Pomocy, zabierzcie mnie stąd”. Łukasz chce wyjść się przewietrzyć,
ale nie może bo: „Jak Pan wyjdzie, to już Pan nie wróci”. No i został
(przecież musiał, no i chciał!).

Matko.. jest już 3 nad ranem, a tu niewiele
się zmieniło poza tym, że skurcze mam co kilka minut. Nawet mam takie
wrażenie, że jeden nie zdąży się skończyć, a kolejny się zaczyna. Jak ja nie
lubię wody mineralnej! (wolałabym coś bardziej takiego no.. kolorowego!)
Dobrze, wytrzymam to jakoś. Przecież to w końcu nastąpi. W końcu czyli
kiedy?
godz.03:30. No nie! Rozwarcie powoli się powiększa, ale poza tym ani widu ani
słychu tych skurczów partych, czy jak one się tam nazywają. Zwariuję tutaj.
„Dobrze, że jesteś przy mnie!” – powiedziałam mężowi. Powiedział mi, że
jestem dzielna, że razem przez to przejdziemy, że muszę się jeszcze pomęczyć
– dla maleństwa. Zgoda. Przecież to jest do zniesienia (no chyba, że tego
nie zniosę).
Patrzę na zegarek – jest godz.05:00. Mówię głośno: „Przerwijcie to! Proszę
już nie dam rady..”.

Na szczęście położna mówi, że mam pełne rozwarcie i
czekamy tylko na odpowiedni moment. Ulżyło mi. Teraz już chyba pójdzie z
górki. „Maaaaam! Są te skurcze, o których pani mówiła”. Zacznijmy więc
podejście numer jeden. Będę przeć z całej siły! Okazuje się jednak, że
dziecko jest jeszcze dość wysoko i musimy na razie przeć tak „na niby” aby
zeszło niżej. Dochodzi szósta rano. Nagle na salę wchodzą jeszcze dwie
położne. Zaczynamy! Tak na poważnie, bez marudzenia, bez stękania (podobno
nie ma sensu). „Uda mi się, tylko trzymaj mnie mocno… I daj mi wody!!”
[…] tutaj nie wiem o czym myślałam..

Musiałam zrobić co do mnie należy. Tak
naprawdę to nawet nie wiem co się działo. To jest nie do opisania. I ból, i
strach, i ta niewiedza. Zamknęłam oczy, parłam, parłam i jest! Niesamowite.
Ulżyło mi jak nigdy.. Otworzyłam oczy i zobaczyłam JĄ.. Położna położyła mi
ją na brzuchu.. Co mam zrobić? Dotknąć ją? Jest cała biała.. Jest taka…
PIĘKNA! (Mój mąż pewnie myślał wtedy sobie coś innego, czy to jakiś kosmita
może?) Bo przecież wszyscy wiemy, że nowo narodzone dziecko nie wygląda jak
to z okładki czasopisma – ja to wiedziałam, bo przeczytałam kiedyś podpis
pod zdjęciem w „Dziecko”, jednak on nie był na to przygotowany. No ale nie o
tym, nie o tym miałam pisać! Jest ONA. Moja najpiękniejsza, najdroższa, cała
i zdrowa. Cudowna, z długimi włoskami, taka malutka. Spytałam: „Czy wszystko
z nią w porządku?”.

Tak! Zdrowa! Nigdy się chyba tak nie cieszyłam. W tym
momencie zapomniałam o wszystkim, co dzieje się wokół. O tym, że jestem cała
spocona, brudna.. Chcę ją przytulić!
Ogłaszam wszem i wobec. Jest godzina 06:30. Przedstawiam naszą Basię: 56cm
długości, 3340g żywej wagi.
Kocham Cię Basieńko. „I Ciebie kochanie za to że byłeś przy mnie.. przy nas
przez cały ten czas”.

Autorka: Marta Galuba

Komentarze Facebook

Aby dodać treść zaloguj się lub wyślij na adres redakcji)

Chcesz poinformować o konkursie, akcji lub ciekawym wydarzeniu, które organizujesz? Wyślij link do konkursu wraz z opisem na adres redakcji redakcja(@)blogimam.pl :)

Patronat BlogiMam