Akcja - mój pierwszy poród w nocy. Opis całego wydarzenia

Moja pierwsza ciąża nie była planowana. Musieliśmy o dziecku, ale jeszcze nie teraz.

Wynajmowaliśmy mieszkanie ze studentami, więc trzeba było na nowo zorganizować mieszkanie i przestrzeń dla maluszka. Jak się okazało to zadanie było o wiele łatwiejsze od przygotowania psychicznego.

Mój partner bardzo się przejął. Ja byłam spokojna dopóki nie wykryto u mnie cholestazy ciążowej, która jest groźna dla płodu i dopóki nie byłam świadkiem innego porodu.

Byłam zapisana na badanie ktg, tak się złożyło, że zabrakło miejsca w sali, więc wylądowałam na łóżku porodowym w dodatku z rodzącą za ścianą. Widziałam porody czasem w filmach, dużo się nasluchalam od koleżanek, ale starałam się nie brać tego do siebie. Jednak Pani, która rodziła obok krzyczała tak niemilosiernie, że opuściłam szpital blada i przerażona.

Teraz wiem, że można krzyczeć jeszcze głośniej.. Termin porodu miałam wyznaczony na 23 lutego. 14 lutego byłam na wizycie u lekarza. Rozwarcie 3 cm. Ogólnie wszystko ok. Następnego dnia miałam się zgłosić do szpitala na dodatkowe badania, ze względu na zagrożoną ciążę.

Mąż wypowiedział wtedy prorocze zdanie - kiedy wróciłam od lekarza ze skierowaniem, stwierdził, że liczył na jakąś akcję typu - poród w nocy, jazda na sygnale itd.

No to się zaczęło. Pod wieczór dopadły mnie jakieś małe skurcze. Liczylam czas. Nieregularne. Czyli jeszcze nie to. Nagle poczułam mokro. Biegnę do toalety. Strużka krwi. Dzwonię do lekarza, stwierdził, że to możliwe po badaniu.

Uspokoiłam się, bo jak wiadomo cholestaza grozi wcześniejszym porodem, krwotokiem itd. Po północy zaczęły się prawdziwe skurcze. Najpierw co 15 minut, potem co 10, potem co 8. Coraz silniejsze.

Męża jeszcze nie budziłam. Bałam się. Chyba czekałam aż mi przejdzie - głupia. W sumie do szpitala miałam jakieś 15 minut. Nie wiedziałam tylko, że przez noc śniegu napadało po kolana, a mąż nie chcąc mnie martwić, ukrył fakt, że auto może nie odpalić. Znowu czuję mokro. Wstaje, leci po kolanach.

Biegnę a właściwie szybko IDĘ, w tym stanie nie idzie biec i jest to nie wskazane. Śluz, krew, galareta. Wszystko naraz. IDĘ szybko budzić męża. "Jedziemy do szpitala krwawię". Na szczęście oprócz skrobania szyb auto niczego więcej nie wymagało. Ciekawe kto by nas popchał.

Wpadamy do szpitala. IDĘ do izby przyjęć ze skierowaniem na badania od lekarza. Położne dziwnie patrzą. Kto przyjeżdża na kontrolę o 4 rano? Wyjaśniam sytuację. Poczyniono wstępne pomiary. Dyżurna Pani doktor każe wsiąść na " samolot". Patrzy jak na nie odpowiedzialną gówniarę.

Mam 150 cm wzrostu, kolczyki i dready do pasa. Zostałam zbadana w milczeniu. Wszystko boli. Pani doktor coś pisze. Nic nie mówi. Glupio się patrzy. Ja wciąż leżę. Chce mi się płakać. Boję się, że dzieje się coś złego. Kazano mi zjeść, ubrać się.

Znów mi wszystko cieknie. Nie mam czym się wytrzec. Ginekolog patrzy z byka. Pytam czy ma chusteczkę. Wskazała podpaski. Zaczynam płakać. Nie umiem otworzyć podpaski. Okazuje się, że należy ja tylko odkleić. A ja głupia myślałam, że to takie duże, bo trzeba rozpakować.

Wracam do położnych. Pytam co się dzieje. Proszę się przebrać, jedziemy na porodowke. Najpierw jednak - lewatywa. Nie pamiętam już czy był to wymóg, czy za moją zgodą. Ale nie chciałam, żeby dziecko przyszło na świat w przykrym otoczeniu. Myślałam, że zwrócę dziecko nie tą stroną. Leciało ze mnie z każdej strony. Skurcze i odruchy wymiotne na przemian.

Przeżyłam. Teraz się dopiero zacznie. Nie mogę wejść na łóżko. Dla mnie za wysokie. Ból staje się nie do zniesienia. Zaczynam prosić o znieczulenie. Po godzinie boli jeszcze bardziej, rozrywa.

Znowu proszę o znieczulenie. Przecież Pani dostała. Nie działa. Wszystko zaczynam widzieć jak we mgle. Wyje z bólu. Przychodzą dwie położne. Patrzą na mnie i spoglądają na siebie. Dochodzą do wniosku, że dziecko jest za duże.

Ostatnie USG miałam jak mała była mała. Ściągają mnie z łóżka. Sadzają na worku. Jest wygodniej, ale kiedy przychodzi skurcz krzyczę i wiercę się z bólu. Przychodzi doktor. Czego ona krzyczy? Pyta. Bo k%$#a rodzę! Krzyczeć z bólu. Krzycze, że umieram, nie dam rady, nigdy więcej żadnych dzieci. Ląduje pod łóżkiem. Położna wchodzi, bada rozwarciel. 10 cm.

Wkładają mnie na łóżko. Jeszcze trochę krzycze, aż w końcu maleństwo ląduje na moim brzuchu i patrzy wielkimi oczami. Miałam wrażenie, że mają w sobie tylko miłość. Do mnie, do życia, do całego świata - tyle miłości.

Akurat dzwoni mama. Odbieram i mowie tylko, że właśnie urodzialam. Mama płacze. Ja też. Dziecko zabrano. Rodzę łożysko. Będziemy szyć. Padło hasło. Boże, ale co chcecie Szyć?! Musieliśmy naciąć krocze. Aha. Nie czułam nacięcia. Wzdycham. Wiecie co pomyślałam? Zszywa mnie praktykantka. Boli jeszcze bardziej. Chociaż inny to rodzaj bólu.

W końcu zostaje odstawiona do sali. Przynoszą mi córeczkę. Czekamy na tatusia. Tymczasem mała usnęła a mnie się zachciało do toalety. Dopiero teraz kiedy próbuję wstać wszystko boli, a właściwie użyłabym innego słowa.

W końcu wstaję i czuję chlupniecie. IDĘ do toalety. Na podpasce kawałek wątroby! Jezus rozerwalo mnie od środka myślę. Dzwonię do mamy. Nie wie co jest grane, nie pamięta. IDĘ z tym do pielęgniarki. Pokazuję jej moja wątrobę. Okazuje się, ze to normalne. Ufff. Wracam do maleństwa.

Czekamy na tatusia. Jest i on. Cały się trzesie. Nic nie mówi. Patrzy na mnie, na dzidzie, i na mnie i na dzidzie. Oczy mu łzawią. Twierdzi, że od mrozu i wiatru. Wyciąga małą plastykową gitarkę. No małą. Ojciec ma swoją kapelę. Chyba do niej należysz. Uśmiecha się. Mąż pociąga nosem. Proponuje by wziął córkę na ręce. Nie chce jej przeziębić. Akurat. Boi się. Taki odważny i mężny :)

Mój Ci on i nasza mała kruszyna :) Dodam tylko, że po 10 miesiącach wracam do tego samego szpitala. W izbie przyjęć te same pielęgniarki. Myślały, że wpadłam w odwiedziny. Bo wpadłam, ale nie sama i odsłaniam brzuch :) resztę już znacie. Powtórka z rozrywki ;) taty zespół znów się powiększył :)

Joanna Kubiak, www.gwiazda-handmade.blogspot.com

Komentarze Facebook

Aby dodać treść zaloguj się lub wyślij na adres redakcji)

Chcesz poinformować o konkursie, akcji lub ciekawym wydarzeniu, które organizujesz? Wyślij link do konkursu wraz z opisem na adres redakcji redakcja(@)blogimam.pl :)

Patronat BlogiMam